środa, 3 grudnia 2014

50 TWARZY I INNE CIENIE



     Jestem zakochana w książkach. Odkąd pamiętam.
Nie tak dawno odkryłam literaturę w wersji audio. Doceniam wygodę i nieco inne niż dotychczas doznania, płynące z możliwości poznawania książek słuchając ich...

O gustach się nie dyskutuje. Wiem. Jednak nie potrafię zrozumieć jaką radość można czerpać z czytania ,tak modnych ostatnio, powieści pseudo erotycznych dla kobiet?
Mam tu na myśli ''50 twarzy Greya'' i wszystkie inne, temu podobne ''cuda''.
Słysząc od znajomych kobiet, jakież to wspaniałe dzieło i ja sięgnęłam po tę pozycję.
Mam możliwość słuchania audiobooków w pracy więc kupiłam ten bestseller.
Przebrnęłam z trudem przez pierwszych 40 minut.
Wyłączyłam i przestałam tego słuchać żałując wydanych pieniędzy po tym, jak po raz setny autorka poinformowała mnie, że pan Grey patrzył na oblizywane przez jego wybrankę usta. FAJNIE. Oblizywane wargi kobiece może i są fascynujące, ale pani, która napisała tę książkę musi uważać potencjalne czytelniczki za niezbyt rozgarnięte, skoro co kilka minut powtarza, że to się wyjątkowo podobało bohaterowi. Czy nie wystarczy RAZ lub co najwyżej DWA razy o tym wspomnieć? Zapamiętałabym!

Prostota z jaką została ta powieść napisana, brak jakiegoś głębszego przesłania i powtarzane co chwilę te same zdania lub podobne, jednak informujące nas o tym samym zdarzeniu lub sytuacji były dla mnie nie do zniesienia.

Chociaż uwielbiam dzieła pisarzy XIX wieku, nie odrzucam współczesnej literatury. Jednak dzisiejszym powieściom brakuje klasy. Opisy są pobieżne i proste.  Często odnoszę wrażenie, że autorzy nie mają pojęcia czym jest metafora. Wyjątkiem, póki co, są dla mnie książki Sapkowskiego i powieści, które powstały na początku XX wieku.
Czym to pośpieszne i pobieżne pisanie jest spowodowane? Czy naprawdę nie jest już modne kilku stronnicowe opisywanie piękna natury? Zakątków naszej duszy?

Zdarza mi się słyszeć, że ludzie nie czytają książek.
Brak czasu, jasne. Innym powodem może być zniechęcenie. Nawet jeśli potencjalny Kowalski sięgnie po słowo pisane inne niż gazeta, może się skutecznie zrazić i nie zrobi tego więcej, jeśli trafi na coś na wzór ''...Greya''

Lubię literaturę faktu, biografie i kocham literaturę piękną.
Teraz jestem na etapie Marcela Prousta.
WSZYSTKIE twarze Greya i inne cienie mogą się schować.





piątek, 14 listopada 2014

MIEĆ JAKIŚ CEL



                 Przyszedł ten moment, w którym wszystkie moje zajęcia spowszedniały, a tym
samym zaczęłam się nudzić.
Zastanawiałam się czym  wypełnić wolny czas. Myślałam nad wolontariatem w domu opieki lub w hospicjum, dodatkową pracą zarobkową, nauką lub dodatkowymi zajęciami sportowymi.
W końcu zebrałam się w sobie , poszłam do punktu informacyjnego naszej uczelni i zapisałam się na kurs  angielskiego.
Za miesiąc mam się zgłosić na tzw. assessment - sprawdzenie i ocenę znajomości języka. Według tego przydzielą mnie do odpowiadającej mojemu poziomowi grupy. W styczniu zaczynają się zajęcia.

              Nowe wyzwania, nauka dla SAMEJ SIEBIE i poczucie, że nie marnuję czasu.
To jest to, czego potrzebuję.
 Nie mogę się doczekać :)
Mam nadzieję, że  poza wiedzą, nabiorę po tym kursie więcej pewności siebie i zacznę w pełni korzystać z pobytu w Anglii. Dotychczas, mimo iż mówię po angielsku całkiem znośnie, ciągle czuję się niepewnie. Szukając rozrywek dla siebie i rodziny wybieram je pod kątem umiejętności ''wygadania się''...
Aż żal tych wszystkich przyjemności, które mnie omijają.

           Znów coś pozytywnego się dzieje. Wyłonił się kolejny szczyt do zdobycia.
 Lubię to!


środa, 12 listopada 2014

IGNORANCI

      


          
Onet:

                 "Jesteśmy prawdziwymi ignorantami – wynika z badania przeprowadzonego przez brytyjski instytut IPSOS Mori. Nie mamy zielonego pojęcia na temat podstawowych spraw społecznych: liczby imigrantów, emerytów, a nawet skali bezrobocia. W globalnym indeksie ignorancji Polska zajmuje niechlubne czwarte miejsce."
 
 
 
   Zgadza się. W takim sensie, jestem ignorantką przez DUŻE  ''I''.
Już jakiś czas temu zrezygnowałam z konta na facebooku oraz czytania, słuchania i oglądania wiadomości. Szczególnie z Polski, ale i o tym co się dzieje w Anglii mam mgliste pojęcie.
Dlaczego? Ponieważ uznałam ,że szkoda moich nerwów.
Drażni mnie tematyka wiadomości podawanych na całym świecie. Jedynie wojny oraz wszelkiego rodzaju konflikty polityczne.
Panuje ostatnio paskudna moda na wszystko co budzi niezdrowe emocje, a mnie się marzą wiadomości z prawdziwego zdarzenia.
 Takie, w których będzie mowa o tych złych rzeczach (nie unikniemy tego), ale też o pozytywnych wydarzeniach. Chociażby ze świata kultury, nauki ,sztuki...
 
  Jakim cudem ludzie w Polsce, których głównym zmartwieniem( zazwyczaj) jest sposób na przetrwanie do następnej wypłaty, mieliby się interesować tym ,jaki mamy procent bezrobocia czy imigracji?
Tacy obywatele , wystarczająco udręczeni swoją sytuacją finansową ,nie szukają zapewne ''rozrywek'' mających na celu uświadomienie sobie ilu emerytów żyje w ich kraju...
 
JA wolę spędzać swój wolny czas na zdobywaniu wiedzy, która mnie w jakikolwiek sposób wzbogaci. Duchowo i intelektualnie .
W moim przekonaniu ignorantami są ci, którzy skupiają swoją uwagę jedynie na gromadzeniu dóbr materialnych, śledzeniu wiadomości, cyferek, liczb, politycznych zawirowań, a nie mają chwili dla prawdziwego SIEBIE.
 
 
 
 
 
 
 
         
 
 

piątek, 7 listopada 2014

KTO SIĘ BOI ŚMIERCI?


 
         Ten , kto nie radzi sobie z życiem.
 
Życie duchowe mam w miarę poukładane.
Wierzę w BOGA- w dobrą siłę czy energię, która obejmuje wszystko, co tylko możemy sobie wyobrazić. Nie jest to dobry dziadek siedzący w niebie na tronie. To raczej COŚ, co kumuluje nasze myśli, pragnienia. COŚ z czym możemy się połączyć w modlitwie lub medytacji.
Fizycy kwantowi potwierdzają to, o czym nauczyciele z Dalekiego Wschodu wiedzą i próbują nam przekazać od tysięcy lat: myśl jest falą energii i jak każda energia może niszczyć albo budować. Każda myśl wibruje z określoną częstotliwością, która przyciąga do siebie podobną częstotliwość.  Myśli i emocje to fale energii.

Kiedy moje życie zaczęło wyglądać tak, jak zawsze chciałam ,żeby wyglądało, pojawił się we mnie lęk przed śmiercią.
Trochę czasu zajęło mi uporanie się z tym strachem.
Najpierw dotarło do mnie, że nie boję się samego aktu śmierci. Boję się choroby. Jednak nie tylko ze względu na własne cierpienie, raczej z  uwagi na związane z nią cierpienie moich bliskich.
Później uświadomiłam sobie, że  to nie jest STRACH przed odejściem. Raczej ŻAL.
Jednak punktem zwrotnym był stan , w jakim znalazłam się kiedyś podczas medytacji.
Opuściłam ciało, jednak ciągle było jakby obecne. Co jednak piękniejsze: poczułam niesamowity i trudny do opisania SPOKÓJ i JEDNOŚĆ z tym wszystkim co można określić jako niematerialne .
Było mi niezmiernie dobrze!
Już po medytacji poprawił mi się humor i zaczęłam patrzeć na życie z innej perspektywy.
Był czas, kiedy potrafiłam się tak ''wyłączać'' nawet w pracy. Na kilkanaście sekund, ale jednak. Byłam w tym odmiennym stanie, a równocześnie nadal wykonywałam swoje obowiązki.

         Myślę, że ludzie , którzy boją się śmierci nie są szczęśliwi i nie potrafią, z różnych przyczyn, zaznać spokoju w życiu.
Pierwszą rzeczą, którą powinni zrobić to pokochać siebie.
Nie jest to łatwe, ale wiem na pewno, że wykonalne.
Co oznacza to modne ''pokochanie siebie'' ?
W moim przekonaniu to pogodzenie się z tym, czego nie potrafimy zmienić. Nie próbujmy zmieniać świata bo to nam się zwyczajnie nie uda. Ale zmieniajmy siebie.
Postarajmy się pozbyć wszystkich negatywnych cech , myśli i zachowań. Powstrzymajmy się przed ocenianiem wszystkich i wszystkiego. Niech sobie każdy żyje jak chce. Reagujmy tylko wtedy , gdy  zachowanie  i uczynki innych mają bezpośredni, negatywny wpływ na nas samych.
Doceńmy to, co mamy. Czasem ciężko jest znaleźć jakiś pozytywny aspekt , kiedy wszystko wali nam się na głowę. Warto wtedy przeczytać wiadomości. Chociażby o tym jak żyją dzieci w krajach tak zwanego TRZECIEGO ŚWIATA...
O tym jak ludzie w ubogich krajach są wykorzystywani w pracy, albo o kobietach i dziewczynkach poniżanych, gwałconych, bitych, zmuszanych do małżeństwa i traktowanych jak własność mężczyzny.


               Jakiś czas temu, już po doświadczeniu z medytacją, mój młodszy Syn powiedział mi,że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Było to w trakcie rozmowy o BOGU, wierze i o tym jak żyć by być spełnionym.
Powiedziałam Mu wtedy, że na pewno kiedyś umrę, ale proszę Go, żeby sobie zapamiętał, że będę wtedy szczęśliwa. Owszem, chciałabym żyć jak najdłużej, ale ponieważ wierzę, że śmierć to nie koniec MNIE, a jedynie przejście do bliżej nieokreślonej krainy spokoju wiem, że będzie mi tam dobrze.
Mówiłam szczerze.





czwartek, 6 listopada 2014

PRZEKAZ NIEWERBALNY



     Lubię obserwować ludzi.
Odkąd zmieniłam pracę mogę to robić chodząc po mieście albo ćwicząc na siłowni.
Zastanawiam się kilka chwil nad każdym człowiekiem, który w jakiś sposób skupił na sobie moją uwagę.
Bardzo często powtarzają się pewne schematy w ich (naszym) zachowaniu. Ze sposobu w jaki się poruszamy, jak trzymamy głowę, czy ręce ,z wyrazu twarzy, spojrzenia można wiele wywnioskować.

Na siłownię wchodzi młoda , bardzo ''przy sobie'' dziewczyna. Jest ubrana w legginsy i przykrótką koszulkę. Wchodzi i trzymając głowę opuszczoną nieco, podnosi tylko oczy i rozgląda się za wolną bieżnią. Kiedy nasze spojrzenia się krzyżują dziewczyna jeszcze niżej spuszcza głowę i naciąga koszulkę tak, jakby chciała nią zakryć nie tylko pupę, ale i nogi aż do kolan.
Uśmiecham się do niej lekko, myślę, że nie czuje się pewnie więc chcę jej dodać otuchy. A najlepiej podeszłabym do niej i powiedziałabym, że ma podnieść głowę bo może być dumna z siebie, że postanowiła zadbać o swoje zdrowie.

Po chwili wchodzi kolejna kobieta, też nie szczupła. Jednak starsza. Ma na sobie legginsy i koszulkę, jednak dobrze dobrane do swojej pulchniejszej budowy ciała. Głowę trzyma wysoko, idzie pewnym krokiem. Myślę: O, ta już zna swoją wartość i pewnie jej samoocena nie zależy jedynie od kilogramów , które nosi :)

Starszy mężczyzna, na oko ma minimum 60 lat.
Idzie przygarbiony, jakby zmęczony życiem. Siada przy którejś z maszyn i zaczyna ćwiczyć. Głowa wciąż spuszczona. Na nikogo nie patrzy, nie rozgląda się.
 Kiedy robi sobie przerwę zamyśla się.
Wygląda jakby miał tonę zmartwień na swoich barkach, a przyszedł tu, żeby od nich uciec, zmienić otoczenie , zająć się czymś.

Przykładów mogłabym podać jeszcze kilkanaście, ale chodzi mi o sedno sprawy.
Nie zdajemy sobie sprawy jak wiele można odczytać z naszego zachowania. Potrafię , a przynajmniej tak mi się wydaje, już po kilku sekundach ocenić czy osoba, która wchodzi na salę jest pewna siebie czy raczej zakompleksiona; czy przyszła tu ćwiczyć dla przyjemności , z przymusu czy może po to by poznać nowych ludzi. Czy ma jakieś problemy ,z którymi sobie nie radzi ;czy udaje pewną siebie czy rzeczywiście taką jest...

To bardzo interesujące zajęcie. Żałuję, że nie mogę podejść do tych ludzi i zapytać, będąc oczywiście pewną, że odpowiedzą zgodnie z prawdą, czy mam rację myśląc o nich tak ,a nie inaczej :)


niedziela, 2 listopada 2014

MAMA- TRZEŹWA ALKOHOLICZKA




                  Trudno być Mamą. W ogóle trudno jest być rodzicem, ale trzeźwi alkoholicy
są w trudniejszej sytuacji. Tak myślę.

Mam dwóch Synów. Jeden dorosły, drugi ma 10 lat.
Najchętniej spędzałabym z Nimi 24 godziny na dobę. Chciałabym żeby ciągle byli przy mnie. Oczywiście nie robią tego, a młodszego odsuwam powoli od siebie, żeby nie wyrósł na maminsynka. Jednak całkiem szczerze powiem Wam, że czuję się jakbym coś traciła, kiedy siedzą w swoich pokojach i zajmują się swoimi sprawami.

Ciekawe, że nie przeszkadzało mi to za bardzo kiedy piłam...
Teraz żyję trzeźwo i ze świadomością uciekającego czasu. Wiem, że ani się obejrzę, a już Ich koło mnie nie będzie.Założą własne rodziny, wyprowadzą się i ewentualnie  będą do mnie wpadać na niedzielne obiadki.


Muszę bardzo się pilnować, żeby Ich nie zagłaskać i nie przytłaczać swoją miłością.
Miłością i... próbą zaspokojenia własnych potrzeb, które wzięły się zapewne z wyrzutów sumienia.
Do dziś czuję się nieswojo, kiedy budzę się po  popołudniowej drzemce. Czuję się winna, że 
śpię w ciągu dnia. Oczywiście,że nie jest to nic złego, wiem o tym. Jednak takie spanie kojarzy mi się z okresem picia.

Ta moja chęć przebywania z chłopakami i wynajdowania Im rozrywek, w których moglibyśmy uczestniczyć wszyscy razem, też bierze się stąd, że chciałabym Im wynagrodzić stracony czas. Młodszemu, a starszemu dodatkowo zadośćuczynić za cierpienie na jakie był skazany przez 11 lat życia z ojczymem-"terrorystą".

Wiem doskonale o tym, że gdybym zachowywała się tak, jak bym chciała wyrządziłabym Im tylko krzywdę. Nadopiekuńcza matka to zmora, wszyscy o tym wiemy.
Dlatego na zewnątrz zazwyczaj nie daję nic po sobie poznać, ale w środku co jakiś czas muszę się "przełączyć" i wyobrażać sobie jakbym się zachowywała i reagowała na różne sytuacje gdybym była normalna...(czytaj: zdrowa)




środa, 29 października 2014

URLOP, URLOP I PO URLOPIE





                   Kolejny trzeźwy urlop w Polsce za mną.  Było wspaniale.
Mój życiowy akumulator został naładowany.

Dobrze mi tu, w Anglii, ale gdybym w Polsce mogła żyć na takim poziomie na jakim żyję tutaj, wróciłabym bez mrugnięcia okiem. A przecież nie zarabiam tutaj ''kokosów''. Jest zwyczajnie. Bez przepychu.
Nie wróciłabym do swojego rodzinnego miasta, wybrałabym jakąś małą miejscowość.
Zgiełk, hałas, pośpiech, to już nie dla mnie.

Urlop spędziłam w Tarnowie. Byłam tam po raz pierwszy.
Bardzo przyjemne miasto. Niewielkie, spokojne, ale wszystkie wygody, wszelkiego rodzaju sklepy, punkty usługowe, przychodnie, szkoły, przedszkola są w pobliżu.
My-emigranci, nie zdajemy sobie na co dzień sprawy z tego, jak bardzo brakuje nam ojczyzny. Swojskich klimatów, porozumiewania się we własnym języku...
Pewnie znów zajmie mi kilka dni przystosowanie się do angielskiego życia. Nic to! Było cudownie! Kolejne piękne wspomnienia, widoki, spotkania, rozmowy zostaną ze mną na zawsze. O to przecież chodzi :)

wtorek, 14 października 2014

,,ŻAL MI TAMTYCH NOCY I DNI...''

  


             Leżę sobie na swoim łóżku. Mama gotuje obiad, Tata w pracy, Siostry w szkole.
Patrzę na niebo, przyglądam się chmurom i myślę do czego lub kogo są podobne.
Żadnych zmartwień, innych myśli. Tylko te chmury i ja.
    Innego dnia Tata podaje obiad. Ziemniaki słone jak cholera, ale jem. Nie chcę żeby mu było przykro, tyle się nastał w tej kuchni...
    Mikołajki, Rodzice wchodzą do pokoju, czym mnie budzą, a za nimi stoją moje siostry.
-Co tako jakoś dziwno mosz ta poduszka?-mówi Mama,'' godo'' właściwie. W moim rodzinnym domu się ''godało'', jak to na Śląsku.
Patrzę na Mamę zdziwiona, a Ona poprawia tę poduszkę , wyciąga z pod niej coś dużego i śmiejąc się informuje wszystkich, że Mikołaj u mnie był ,NAPRAWDĘ(!!!) i zostawił mi prezent!
To były czerwone, plastikowe narty. NARTKI. Ogladałam je często w kiosku ''Ruchu''. Marzyłam o nich. Ależ to była radość!
    Śpię. Budzi mnie jakiś hałas, muzyka chyba. Siadam na łóżku wystraszona, coś spada mi z głowy, nie mam pojęcia co się dzieje!  Patrzę na siostrę, która poduszką zatyka sobie usta,żeby nie obudzić całego domu swoim śmiechem, a ręką zatyka moją buzię,żebym chyba nie zaczęła krzyczeć? Po czym wyjmuje z pod kołdry ''walkmana'' Sony.  Jest SREBRNY.
Nie wiedziałam co to ,więc mi wytłumaczyła i pokazała: tu się wkłada kasetę, tu słuchawki, tu się naciska i muzyczka gra!

 Miałam wtedy ze cztery lata.  Jeszcze mnóstwo innych dni i nocy pamiętam z tamtego okresu...
Zabawy z siostrami, zabawy z samą sobą, przebieranki, potłuczone wazony, rozbite czoło, ognisko w puszce po solonych orzeszkach w pokoju, choinka, schowane słodycze,  kryształowy koszyczek z landrynkami, górka przed blokiem i śnieg i sanki...I placki ziemniaczane, które smażył Tata i herbatę z cytryną i spacery z Mamą i plac zabaw latem...
Kiedy to wszystko minęło?
Szkoda, że taki mały człowieczek , jakim ja byłam wtedy, nie docenia tych chwil.
Marzy ,żeby być dorosłym.

              Dopiero od niedawna cieszę się każdym dniem. Potrafię docenić każdą chwilę, każde doświadczenie , każdy uśmiech Synów, każdą sekundkę życia.
Chyba się starzeję  :-)

Jak dobrze,że można się czasem zanurzyć w te wszystkie miłe wspomnienia, cofnąć się w czasie i raz jeszcze ujrzeć bliskich. Szczególnie tych, których już nie ma wśród nas.



sobota, 11 października 2014

COŚ POZYTYWNEGO


 


            Życie, choć często o tym zapominamy, jest piękne!
Lubię myśleć, że   moje życie na Ziemi to tylko drobinka w całym wszechświecie.
BARDZO ważna, ale jednak drobinka :)
Rozglądam się dookoła i widzę Ziemię nie jako placek, a kulę. Wyobrażam sobie,że za tym niebem i chmurami są inne planety, w wyobraźni widzę kosmos. Czuję zapach , podmuch wiatru,widzę kolory... Ta myśl mnie wycisza, pozwala spojrzeć na życie z odpowiedniej perspektywy.

         
          Kiedy ostatnio byłam na siłowni, padał deszcz i świeciło słońce. Przepiękna tęcza pojawiła się na niebie. To był widok! Stara , brązowo-szara katedra  schowana do połowy za zielonymi koronami drzew, błękitne niebo z białymi puszystymi chmurami i piękna, wyraźnie widoczna tęcza.
Próbowałam zrobić zdjęcie, ale trudno to zrobić biegając na bieżni :)
Zawsze staram się wybierać miejsce przy oknie. W pociągu, samolocie, autobusie, w siłowni, kawiarni...Dzięki temu tysiące cudownych obrazów mam w głowie.
Uwielbiam to uczucie , które mnie wypełnia kiedy widzę coś pięknego. To może być cokolwiek. Dla innych jakiś nieistotny szczegół otoczenia, dla mnie jest czymś wyjątkowym...
Szczerze się wzruszam. 
Wypełnia mnie od stóp do głów poczucie jedności ze wszystkim i wszystkimi i ogromna miłość i wdzięczność. Kocham to uczucie.

                         Pamiętam ,kiedy po raz pierwszy byłam na pokazie filmu w 4D.
Popłakałam się! Myślałam, że to z nadmiaru wrażeń, które spadły na mój ledwie wtedy przetrzeźwiały mózg :) Ale nie, ja do dziś płaczę ze wzruszenia.
Łezki płyną, kiedy widzę piękne niebo, morze, łąkę. Albo...pingwina.
Widziałam żywego pingwina w londyńskim SEA LIFE AQUARIUM i też nie umiałam zapanować nad wzruszeniem.
Choć to nieco krępujące, to jednak uważam tę cechę za dar.
Dziękuję Komuś, kto tym wszystkim włada  ,że dał mi szansę zobaczenia tylu pięknych rzeczy.







 

piątek, 10 października 2014

CO ROBIĆ,ŻEBY NIE WRÓCIĆ DO NAŁOGU?

 
 
  WSZYSTKIE NIŻEJ WYMIENIONE RADY, SĄ OPARTE JEDYNIE NA MOIM DOŚWIADCZENIU. NIE ZASTĄPIĄ TERAPII I NIE ZWALNIAJĄ CIĘ OD POSZUKIWANIA SPECJALISTYCZNEJ POMOCY.

TU ZNAJDZIESZ WYKAZ MITYNGÓW AA

PROGRAM NA 24 H -OAZA SPOKOJU



  Myślałam ostatnio o tym, jak dotychczas udawało mi się zachować trzeźwość.
O takich praktycznych radach, których mogłabym udzielić, gdyby ktoś chciał bym ich udzieliła...
Na początek ,bezwarunkowo trzeba się pozbyć WSZYSTKIEGO , co nam ten nałóg przypomina. W moim przypadku nie był to jedynie pozostały alkohol, kieliszki i szklanki do piwa. Musiałam też wymienić talerze, garnki, patelnie i kubki...Nie wiem dlaczego, ale wymiana tych sprzętów kuchennych bardzo mi pomogła.
Oczywiście myślałam o tym,że szkoda kasy...,że po co?...,że te stare są całkiem dobre...
Po namyśle jednak stwierdziłam,że na alkohol nigdy nie było mi żal pieniędzy i wydałabym na niego duuużo więcej niż na zakup tych rzeczy.


1)PROGRAM HALT:

Hasło powstało od pierwszych liter angielskich słów:
HUNGRY - głodny
ANGRY - rozgniewany
LONELY - samotny
TIRED - zmęczony
Nie da się zupełnie wyeliminować głodu, rozgniewania, samotności lub zmęczenia z naszego życia. Jednak da się je ograniczyć do niezbędnego minimum. Po prostu NIE PRZEDŁUŻAJ niepotrzebnie żadnego z tych stanów.
Ja zawsze zjadałam coś przed każdym dłuższym wyjściem. Nie musi to być wielki posiłek. Dobrze jest też nosić przy sobie coś małego do zjedzenia: batonik, jabłko, kawałek sera żółtego, kabanos (teraz już wszystko można kupić pojedynczo pakowane)
PICIE- jest bardzo ważne. Butelka napoju ZAWSZE przy sobie. W pracy KONIECZNIE zapewnić sobie stały dostęp do wody czy jakiegokolwiek innego, bezalkoholowego napoju.
GNIEW- jasne,że czasem się wkurzamy. Prawidłowym odruchem jest jednak USPOKAJANIE SIĘ. Głębokie oddychanie nie zawadzi. NIE WARTO MARNOWAĆ ŻYCIA NA ZŁOŚĆ. Nie ma na całym świecie takiego powodu, który byłby tego wart.
Nie uciekaj od ludzi. Czujesz się samotny, wydaje ci się,że nie ma NIKOGO z kim możesz spędzić czas? Pomyśl raz jeszcze. Często nasza choroba próbuje nam wmówić,że tak jest. Robi to TYLKO po to,żebyś miał wymówkę do sięgnięcia po ''ułatwiacz życia''.
W samotności rodzą się najgłupsze myśli. Potrafimy sobie wkręcić TAKIE scenariusze,że złamanie trzeźwości to już tylko kwestia czasu... Uciekaj od samotności.
Pracuj, ale nie daj się ''zajechać'' robotą.  Nie bój się wykorzystać urlopu na żądanie, nie bój się zostawić zmywania naczyń na później. Kiedy czujesz,że potrzebujesz odpocząć-zrób to.  Aktywnie lub nie. Drzemka w ciągu dnia? OCZYWIŚCIE,ŻE MOŻESZ!

2)Kolejnym bardzo ważnym elementem jest modlitwa. Niekoniecznie trzeba być gorliwym katolikiem. Ja początkowo modliłam się, bo tak mi doradzono. Na efekty tych modlitw, do bliżej nieokreślonego BOGA, musiałam chwilę poczekać, ale kiedy nachodziła mnie ochota na alkohol lub czułam się bezsilna wobec potrzeby napicia się, padałam (DOSŁOWNIE) na kolana i BŁAGAŁAM o pomoc. Mówiłam: Boże , sama sobie ze sobą nie radzę, pomóż mi, proszę. Tak bardzo chcę być trzeźwa.
Nieraz przy tym płakałam ...
Jednego jestem pewna. Te modlitwy wychodziły wprost z mojego serca, duszy. Były prawdziwe i szczere. A co najważniejsze: POMAGAŁY.
Takie zawierzenie Bogu-jako komuś, kto może nam pomóc , jest zbawienne.

3) AKCEPTACJA SWOJEJ BEZSILNOŚCI WOBEC NAŁOGU
Oj, nie było to łatwe. Przede wszystkim z powodu mojego przekonania,że muszę WALCZYĆ. Początkowo, kiedy pojawiała się ochota na picie WALCZYŁAM z nią.
Im bardziej walczyłam, na przykład wmawiając sobie (bez przekonania zresztą),że jej NIE MA, tym była większa.
Dopiero kiedy uznałam,że w tej walce ZAWSZE będę przegrywać, pogodziłam się ze swoją chorobą , a później zaakceptowałam ją. Może to śmiesznie zabrzmi, ale zaczęłam traktować ją jako osobny byt i rozmawiać z nią :).
Postanowilam pogodzić się z tym,że chęć napicia będzie się pojawiać i w zależności od nastroju starałam się albo czymś zająć (czytanie, spacer, siłownia, rozmowa z dziećmi, gotowanie, film, telewizja, modlitwa), albo mówiłam ,że jestem przecież na te ochotę przygotowana. Będzie mnie kusić, ale ja się nie poddam. Po prostu. Nie kupię alkoholu i już. Jak nie kupię , to nie użyję!

4)Nie żałuj sobie drobnych przyjemności. Każdy trzeźwo przeżyty dzień daje ci prawo do nagradzania siebie. Niech ci nie będzie żal pieniędzy, jeśli zakup książki, gry, bombonierki, lepszego jedzenia da Ci zadowolenie. Nie mówię tu o jakimś zakupowym szaleństwie, raczej o drobnostkach, które przez swój nałóg odstawiłaś/eś na boczny tor.
Nie musi się to zresztą wiązać z wydatkami. Przypomnij sobie co kiedyś sprawiało Ci przyjemność. Film? Książka? Rysowanie? Pisanie? Spacer? Ćwiczenia? Marzenia? Jeśli ciężko Ci coś wymyślić znajdź sobie nowe hobby. Nie jest to takie trudne. Trzeba jedynie próbować. W końcu trafisz na coś , co okaże się strzałem w dziesiątkę.
Ja, trzydziestokilkuletnia kobieta, kolorowałam obrazki dla dzieci :) Głupie? Nie sądzę. To skupienie na kolorach i wykonaniu odrywało mnie od ponurej ochoty na procenty.
Uważaj !!! CZĘSTO WYCHODZĄC Z JEDNEGO NAŁOGU, WPADAMY W INNY!!!
Staraj się zachować umiar. Bądź czujny.

5) Wysiłek fizyczny. Świetna metoda na poprawienie sobie nastroju. Nikt Ci nie każe bić rekordów świata. Wysiłek to również długi spacer, podczas którego możesz dodatkowo ujrzeć i docenić piękno natury. Rower, bieganie, pływanie, siłownia, zajęcia grupowe -na przykład aerobik czy taniec. Rób to, co lubisz.
Kiedyś usłyszałam o metodzie ''podskoków''. Zacznij skakać, podskakiwać kiedy masz doła. Działa odprężająco. Sprawdziłam :) A kiedy robisz to przed lustrem, działa podwójnie. Śmieszne miny i to jak wyglądamy skacząc, wprawia nas w dziecięco-radosny humor.
Puść muzykę i tańcz, śpiewaj jeśli lubisz. Co z tego,że nie potrafisz. Jeśli sprawia Ci to przyjemność-rób to!

6) Nie dołuj się sytuacjami które miały miejsce z powodu Twojego uzależnienia. Jednak pamiętaj o nich. Pomogą Ci zachować trzeźwość.
Coś wyjątkowo Cię boli? Łzy bliskich? Kac moralny po jakimś nietrzeźwym zachowaniu? Pod wpływem swojego wspomagacza zrobiłaś/eś coś czego się wstydzisz?
Pamięć o tych wydarzeniach może skutecznie pomóc w trzeźwieniu, pod warunkiem,że będziesz pamiętać o BARDZO ważnej rzeczy: PRZESZŁOŚCI NIE ZMIENISZ, ALE MOŻESZ SWOIM OBECNYM ZACHOWANIEM UDOWODNIĆ SOBIE I ŚWIATU,ŻE SIĘ ZMIENIŁAŚ/EŚ. MOŻESZ ZADOŚĆUCZYNIĆ SWOIM BLISKIM , jeśli ich skrzywdziłaś/eś.
''Z każdej dobrej drogi można zbłądzić, a z każdej złej-zawrócić''.
Przeproś kogo trzeba. Jednak nie popadaj z jednej skrajności w drugą. Jeśli jest coś, co wychodząc na światło dzienne skrzywdzi kogoś niepotrzebnie, zachowaj milczenie.

7) Bądź egoistą. ZDROWYM egoistą. Przestań się naginać. Naucz się mówić nie,jeśli czujesz,że coś nie jest dla Ciebie. Zacznij mówić o swoich uczuciach,kiedy sytuacja tego wymaga.
Przykład: kiedyś bliskie mi koleżanki chciały mnie odwiedzić i zapytały czy mogą przynieść alkohol. Powiedziałam NIE. Przyszły, ale bez procentów.
Ktoś Ci dokucza z powodu Twojej trzeźwości? Wyśmiewa? Namawia? Zerwij a tą osobą kontakt. Nie jest warta Twojego czasu. To ta osoba ma problem, nie TY. TY POSTĘPUJESZ WŁAŚCIWIE. Jeśli ktoś tego nie akceptuje, to trudno. Niepotrzebni Ci tacy znajomi. Obiecuję,że poznasz innych ludzi. Dla których Twoja trzeźwość będzie zaletą, a nie wadą.

8)Unikaj miejsc, gdzie możesz dać się skusić.
O ile siedząc w domu nie jest tak  łatwo sięgnąć po ''ułatwiacz'' bo przecież za każdym razem wymaga to jakiegoś poświęcenia -trzeba się ubrać, czasem umyć czy zrobić makijaż, wziąć portfel, wyjść z domu no  i  bić się z myślami (iść czy nie iść?) , o tyle w miejscach gdzie nasz wspomagacz jest ogólnodostępny sprawa jest dużo bardziej niebezpieczna.
Możemy zaprzepaścić dotychczasową trzeźwość przez głupi odruch.
Z mojego doświadczenia: unikałam przechodzenia koło wszelkich regałów z alkoholem. O typowych sklepach z nim, nie wspomnę. Knajpy omijałam szerokim łukiem. Imprezy? Odrzucałam zaproszenia. NIEJEDNOKROTNIE UCIEKAŁAM DO DOMU bez zakupów kiedy w supermarkecie czułam,że mogę dać się skusić i przy okazji dorzucić flaszkę.
Po prostu: NIE WYSTAWIAJ SWOJEJ SILNEJ WOLI NA PRÓBĘ. Bo możesz przegrać.

9) Ucz się SIEBIE. Masz jakieś wady, które Cię drażnią? Jesteś człowiekiem wybuchowym? Zamkniętym w sobie? Głośnym? Zbyt uległym albo odwrotnie- nachalnie narzucasz innym swój tok myślenia? Chcesz to zmienić? MOŻESZ to zrobić! To ta dobra wiadomość. Gorsza? To potrwa.
Nie myśl o sobie źle tylko dlatego,że masz jakieś wady. NIE TY CAŁY JESTEŚ DO NICZEGO! JEDYNIE NIEKTÓRE TWOJE NAWYKI I ZACHOWANIA.
Wielkim sukcesem jest zdać sobie sprawę z własnych słabości i wad charakteru.
Receptą na ich wyeliminowanie lub przywrócenie niektórych cech do prawidłowego funkcjonowania jest szczerość. Z SAMYM SOBĄ.
W życiu tak często udajemy kogoś kim nie jesteśmy,że w końcu sami zaczynamy wierzyć w to,że jesteśmy tym kimś, za kogo się podajemy. Udajemy  zbyt pewnych siebie- choć w środku jesteśmy wystraszeni, udajemy szczęśliwych-choć jesteśmy o krok od depresji, uśmiechamy się-choć chce nam się wyć, udajemy,że wszystko najlepiej wiemy-choć tak naprawdę wiemy wielkie NIC... To udawanie w końcu rodzi frustrację. Zerwij z tym.
Pracuj nad sobą. W każdy możliwy sposób.
Czytaj i słuchaj jak inni sobie poradzili. Ucz się na doświadczeniu innych.
Przede wszystkim określ sam przed sobą kim jesteś. To jest najtrudniejsze. A potem staraj się dążyć do szczęścia. Pokochanie siebie wymaga sporej pracy.
Mnie drażniło (między innymi) moje ubolewanie nad wszystkimi i wszystkim. Wciąż się zamartwiałam problemami innych ludzi. Rezygnowałam z własnych potrzeb, aby zaspokoić oczekiwania otoczenia. Wiedziałam,że nie jest to dla mnie dobre. Pracowałam nad tym ponad dwa lata. Udało się. Nie jestem teraz bezduszna. Nadal mi przykro kiedy widzę nieszczęścia innych. Jednak nie jest to już UBOLEWANIE , a zwyczajny, krótkotrwały żal. Zawsze pomogę, kiedy ktoś poprosi. Jest jednak jeden warunek: nie zakłóci to mojego trzeźwienia w żaden sposób.
Są bowiem rzeczy dla mnie ważne i ważniejsze. Najwyżej cenię sobie swoją trzeźwość. Pod nią też układam (na ile się da) moje życie.

10)DBAJ O SIEBIE. O swoje potrzeby. Te fizyczne i psychiczne.
Pozwalaj sobie na smutek, ale nie zatracaj się w nim. Ciesz się życiem, ale staraj się nie popadać w euforię. Wszelkie SKRAJNE , długotrwałe uczucia szkodzą Twojej trzeźwości.
Złoty środek-to powinien być Twój cel w każdej sytuacji i w każdej dziedzinie życia.

Powodzenia :)




















 

 


 






środa, 8 października 2014

NIC NIE BOLI TAK, JAK ŻYCIE


Boże,
użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to,
co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Pozwól mi co dzień
Żyć tylko jednym dniem
i czerpać radość z chwili, która trwa;
i w trudnych doświadczeniach losu ujrzeć
drogę wiodącą do spokoju;
i przyjąć – jak Ty to uczyniłeś
- ten grzeszny świat takim,
Jakim on naprawdę jest,
a nie takim jak ja chciałbym go widzieć;
i ufać, że jeśli posłusznie poddam się Twojej woli,
to wszystko będzie jak należy.
Tak bym w tym życiu osiągnął umiarkowane szczęście,
a w życiu przyszłym, u twego boku, na wieki posiadł
szczęśliwość nieskończoną.


Marek Aureliusz

W tej modlitwie zawarte jest wszystko czym powinniśmy się kierować.
Cała mądrość.
Bardzo się staram pamiętać o tym aby właśnie TAK żyć.
Nie jest to bardzo trudne ,kiedy wszystko układa się po mojej myśli, ale wystarczy
jakieś nieprzyjemne wydarzenie, sytuacja, na którą nie mam wpływu i cała mądrość ze wszystkich znanych mi modlitw, sentencji ,wykładów i książek idzie na moment w kąt.
Potrzebuję kilku, kilkudziesięciu minut na przypomnienie sobie jak żyć...
Szczególnie trudne jest to w przypadku cierpienia moich bliskich.
Bezsilność w takich sytuacjach odbiera mi spokój i możliwość racjonalnego myślenia.
Najtrudniej jest mi pogodzić się z własną niemocą.
Wtedy, kiedy wszystkie inne metody zawodzą, myślę sobie: Skoro JA przeżywam swoje życie ucząc się (lub nie) na własnych doświadczeniach , błędach i upadkach, to i wszyscy inni  ludzie żyją i przeżywają swoje istnienie podobnie.
Czym zawinili moi Rodzice , Siostry , Przyjaciele czy choćby mniej lub bardziej znajomi mi ludzie pojawiający się na moment w moim życiu ze swoimi często dobrymi radami , że popełniłam tyle błędów ?
NICZYM.
Nikt nie mógł mi w żaden sposób pomóc czy wyzwolić dopóki SAMA nie zrozumiałam ,że żeby ŻYĆ pełnią życia trzeba się pogodzić z tym wszystkim, co nas spotyka.
Żaden inny człowiek , oprócz mnie samej nie może dać mi szczęścia , ale i nie może mnie w żaden sposób skrzywdzić. Żeby tak było MUSZĘ MU NA TO POZWOLIĆ, w obu przypadkach.
O ile ze swoim cierpieniem łatwiej się jest pogodzić , a nawet czasem zrozumieć skąd się wzięło, o tyle ciężej jest pogodzić się z cierpieniem bliskich i swoją bezsilnością wobec ich wyborów.
Trzeba sobie ciągle przypominać,że powiedzenie ''ŻYJ I POZWÓL ŻYĆ INNYM'' nie mówi jedynie o tolerancji i przyzwoleniu na ''dziwactwa'' w życiu innych. Mówi też o tym,że nie możemy brać na siebie zbyt dużej odpowiedzialności za niemądre decyzje podejmowane nawet przez naszych najbliższych.
Musimy POZWOLIĆ IM ŻYĆ.
I BYĆ, kiedy nas potrzebują.
 




     

sobota, 4 października 2014

ODŚWIEŻAM PAMIĘĆ





Oto post ,który zamieściłam dokładnie 3 lata temu na forum.
''Zamieściłam'' to niedobre słowo. WYLAŁAM go Z SIEBIE.
 
Dobrze, że opisywałam tam wtedy wszystko. Czasem, tak jak dziś, kiedy zdaję sobie sprawę z tego , że złe i nieprzyjemne wspomnienia z czasów picia bledną, wracam do tych zapisów i znów czuję radość i wdzięczność za swoje trzeźwe życie :) 




Odpowiedz z cytatem

Zmień/Usuń ten postPostWysłany: Wto 8:56, 04 Paź 2011    Temat postu:

tatar-dziekuje Smile

Moze zaczne od tego , co sklonilo mnie do trzezwosci w Polsce.
Nie potrafie w tej chwili okreslic od kiedy zaczelam pic codziennie. Ale wydaje mi sie ,ze nie mialam problemu z alkoholem kiedy zyl moj tata. Choc, moze sie myle... W kazdym razie moj wzor i autorytet-tata, zmarl w 2000 roku. I to wkrotce po tym , jak zamieszkalam wraz z synkiem z rodzicami ,po nieudanym malzenstwie. Tak na marginesie, mialam 18 lat wychodzac za maz za milosc mojego zycia. Niestety nie zdawalam sobie wtedy sprawy,ze moj wybranek jest alkoholikiem. Bardzo kochajacym mnie , a pozniej syna-alkoholikiem. Niestety tez juz nie zyje.
Wracajac do tematu, moja matka od zawsze miala problem z alkoholem, a smierc ojca ulatwila jej jedynie zadanie. Dolaczylam do niej. Chyba nie zajelo nam zbyt duzo czasu dojscie do fazy, w ktorej musisz pic codziennie.
Najwazniejsze w tym calym piciu, szczegolnie na poczatku, jest POWOD. Swietnym powodem do picia byla smierc ojca. Pozniej, brak pieniadzy, konflikty rodzinne, moje problemy w pracy, chory zwiazek w jaki sie pod wplywem alkoholu wpakowalam i wiele innych.
Dlugo nie zdawalam sobie sprawy z tego,ze robie cos zlego. Cos mnie tknelo, kiedy mieszkajac juz tylko z partnerem i moim synem ,bedac w ciazy z kolejnym ,nie umialam wytrzymac jednego tygodnia bez chociazby lyka piwa. Ale to tez sie dalo latwo ''wytlumaczyc'': kobieta w ciazy ma ''smaki''. A ,ze partner nie odmawia sobie alkoholu, to i on mnie wtym utwierdzil.
Partner zaczal sie znecac psychicznie nad moim synem, do tego okazal sie totalnym nieudacznikiem. Ze wszystkich klopotow wyciagalam nas JA. JA szybko po urodzeniu synka znalazlam prace(podczas gdy on byl bezrobotny przez prawie rok) ja potrafilam ''wyczarowac'' pieniadze itp. itd.
Sprawy mialy sie co raz gorzej. Nie potrafilam sie z nim rozstac, ale zycie z nim nie dawalo mi tego, czego szukalam. Do tego marnowalam swoim brakiem zdecydowania dziecinstwo ukochanego synka...Wtedy jeszcze nie pilam codziennie , ale bardzo czesto i przy kazdej okazji. Pilam z nim, pilam z moja siostra, ktora wiedziala i wie o moim zyciu prawie wszystko.
Do tego doszla choroba mojej mamy, ktora stoczyla sie na samo dno, i bedac w zwiazku z kolejnym alkoholikiem znecajacym sie nad nia, zachorowala na raka piersi.
Kiedy sie o tym dowiedzialam od siostry(bo jedynie ona miala kontakt z mama w tamtym okresie), postanowilam pomoc mamie i siostrze.
Wiec rozpoczal sie kolejny ''cudowny'' okres. Ponad dwa lata szrpaniny emocjonalnej. I chlania na umor, poniewaz na trzezwo nie moglysmy z siostra patrzec co sie z nasza mama dzieje. Wychudzona przez chorobe i alkohol (pila nawet przyjmujac tzw.''chemie'', przestala na krotko przed smiercia), wykorzystywana przez czlowieka, ktory podawal sie za jej partnera...Do tego wszystkiego, wracajac do wlasnego domu musialam zachowac kamienna twarz, poniewaz dzieci bardzo sie o mnie martwily, a kiedy plakalam , mlodszy synek plakal ze mna. To wprowadzalo mnie w jeszcze wiekszy dol. Moj partner zapewnil mi wowczas komfort picia. Chronil mnie przed dziecmi. Moglam wychodzic pic z siostra ilekroc chcialam, wystarczylo,ze mu powiedzialam,ze mi zle z powodu mamy i fruuu, moglam isc chlac , a on zajmowal sie mlodszym synkiem. Starszy zajmowal sie soba sam, poniewaz , jak wspomnialam partner nie potrafil go zaakceptowac.
To chyba wtedy zaczelam chlac, a nie tylko pic.
Mialam przeblyski normalnosci, wtedy wyrzucalam partnera z domu, poniewaz nie moglam zniesc tego,ze jedno z moich dzieci cierpi przez niego. Ale on potrafil mnie omotac i zawsze wracal. Pozwalalam mu na to, choc dzis uwazam to za swoja zyciowa porazke.
Mama zmarla 3,5 roku temu. Kolejny powod do picia.
Nikt, w zadnej pracy nie zauwazal,ze przychodze ''na bani'' czy na kacu. To mnie utwierdzilo, ze swietnie potrafie sie maskowac.
Pilam co raz wiecej i wiecej, przebywalam ciagle w knajpie z kolezankami i kolegami lub pilam w domu.
Ostatni okres przed podjeciem pierwszej proby trzezwienia byl koszmarem. Pilam codziennie i kilka razy dzienni sie upijalam. Budzilam sie w nocy przetrzezwiala i upijalam sie nawet noca, bo nie potrafilam juz funkcjonowac bez alkoholu. Na szczescie ( lub moze na nieszczescie) potrafilam swietnie udawac przed calym swiatem,ze nic sie nie dzieje.
I stalo sie.
Obudzilam sie pewnej nocy, spojrzalam na spiace dzieci i zdalam sobie sprawe,ze nie pamietam ostatniech kilku wieczorow, To znaczy pamietam,ze upijalam sie zaraz po powrocie z pracy i prawdopodobnie taka mocno pijana ''opiekowalam sie'' dziecmi.
Wyszlam na balkon i z tej rozpaczy, ze wstydu i strasznego kaca moralnego, chcialam skoczyc... Powstrzymala mnie wtedy jedna mysl: jak moj starszy syn da sobie rade? Nie mial juz ojca, cierpial cale lata z ojczymem i pijana matka, a teraz, kiedy ze soba skoncze, bedzie musial byc z tym ojczymem, albo moze i z babcia , ale straci wtedy kontakt z mlodszym bratem... Nie popelnilam tej nocy samobojstwa i podjelam dwie wazne decyzje: musze przestac pic i druga: musze sie pozbyc partnera. Na zawsze.
Latwo bylo pomyslec, trudniej zrobic. Partnera pozbylam sie dosc szybko. Ale picia nie.
Ktoregos dnia poszlam jak zwykle do pracy i bardzo cierpialam, mialam drgawki i marzylam o piwie. Ale nie moglam sie jeszcze napic, bo musialam sie pokazac szefom za godzine. Wtedy w mojej pracy pojawila sie kolezanka z dawnego miejsca pracy-alkoholiczka , niepijaca pare lat. Kiedy mnie zobaczyla zaraz sie zorientowala co jest grane. Wystarczy,ze zapytala : Ewelinka, co jest...?'' A ja wylalam cala gorycz z siebie.
Byla pierwsza osoba , ktorej przyznalam sie do alkoholizmu. To ona dala mi numer do terapeuty i...tabletke uspokajajaca. To byl piatek.
W sobote rano pojechalam na spotkanie z terapeuta,a juz w niedziele bylam na pierwszym meetingu.
Nie podjelam terapii. Choc terapeuta po krotkim wywiadzie zalecil mi ''zamknieta''. Ale spotkania AA staly sie moim zyciem. Niestety na krotko, tylko na miesiac. Zrobilam najwiekszy blad-przyjelam partnera z powrotem pod swoj dach. I to byl poczatek konca mojego trzezwego zycia.
Wpadalam w to bagno z powrotem. Ale wolniej. Pilam,ale nie upijalam sie. Przynajmniej na poczatku.
Potem znow moje zycie wygladalo tak samo. W miedzyczasie wyjechalam z kraju pozostawiajac dzieci pod opieka partnera. Co szczegolnie mnie bolalo ze wzgledu na starszego synka.
W Anglii alkohol jest tani, wiec moglam pic do woli.
Po pol roku sciagnelam tu dzieci i partnera i dalej pilam.
Ostatnim pijanym dniem byl poniedzialek , we wtorek 27.09 ,kiedy przypomnialam sobie rano,ze polozylam sie pijana do lozka o 20.30, mowiac mojemu mlodszemu synkowi, ktory poprosil o kolacje,ze nie chce mi sie jej robic, postanowilam podjac kolejna probe, oby ostatnia.
Tyle.
Motywacje mam bardzo silna. Wydaje mi sie ,ze w skali 1-10, na dzien dzisiejszy 10. Moje dzieci mnie motywuja najbardziej. Mija tydzien, kiedy jestem trzezwa , widze jak do mnie lgna. Wczesniej schodzily mi z drogi w domu.
Wiem jak smakuje trzezwosc i wiem jak smakuje potezny kac moralny.
Wybieram trzezwosc i oby mi tak zostalo.
Trzezwego dnia Wam i sobie zycze.


 

piątek, 3 października 2014

TRZEŹWIEĆ BEZ WSPÓLNOTY AA


  Jaką rolę odgrywa wspólnota AA w życiu trzeźwiejącego alkoholika?
OGROMNĄ. To fakt.
Szczególnie w pierwszych trzeźwych dniach czy tygodniach.

     Kiedy 4 lata temu podjęłam pierwszą, nieudaną zresztą , próbę uwolnienia się od
alkoholu, wokół widziałam samych pijących ludzi.
Dzieliłam ich wtedy na dwie grupy. Pierwsza to menele spod sklepu. W moim mniemaniu daleko mi było do nich. Byli oni niedomyci, pili tanie wino albo ''lewy'' spirytus, a i innymi wynalazkami nie gardzili. Często nie mieli domów i sypiali na klatkach schodowych.
Wzbudzali lęk i obrzydzenie wśród przechodniów, którzy spodziewali się ataku w stylu:
-Eee! Dorzuć piątala!
Druga grupa to ''porządni'' pijacy. Tacy jak ja (he, he) 
Ludzie mający pracę, dom, czasem rodzinę.Upijający się, jednak zazwyczaj zachowujący się poprawnie. Niezaniedbujący swych obowiązków.
Mój problem wówczas, polegał na tym, że nigdy nie słyszałam od tych ludzi żadnej skargi.
Nikt, ani ''menel'', ani ''porządny'' nie narzekał na żadne niedogodności związane z piciem.
Dlaczego więc JA narzekałam? Dlaczego to mnie akurat było źle z moim pijaństwem?
To głupie rozmyślanie spowodowało , że poczułam się bardzo samotna.
Wydawało mi się , że TYLKO MNIE jest okropnie źle z powodu picia. Przecież inni nie narzekali...A ja chciałam sobie odebrać życie!
     Kiedy podjęłam ,przypadkową skądinąd decyzję ,że oto zmieniam swoje pijane dogorywanie na trzeźwe życie, pierwszą myślą było: Jesssuuu, jaka ja będę samotna!
Trafiłam na WSPANIAŁY miting AA, gdzie poznałam ludzi takich jak ja.
To było coś! To mi dodało odwagi.  Już z chwilą ,kiedy podchodziłam do salki przykościelnej, gdzie dwóch stojących tam mężczyzn zapytało mnie z ciepłym uśmiechem czy mogą mi pomóc i czy czegoś szukam, poczułam się spokojniejsza. A niemal w euforię wpadłam, kiedy po wejściu do sali zaraz ktoś do mnie podszedł, przywitał się, wyjaśnił jak to działa...
- Jestem w domu -myślałam- wreszcie wśród swoich.

Tamta próba nie była udana, wytrzymałam w abstynencji zaledwie miesiąc.
Wiele czynników się na to złożyło. Dziś to wiem. Jednak to nie temat na teraz.

Dziś, po trzech latach trzeźwienia bez wspólnoty, wiem jedno.
AA daje ludziom chorym, którzy zaczynają trzeźwe życie, NADZIEJĘ.
Wcześniej wydaje nam się ,że sytuacja jest nie do przeskoczenia: chcemy przestać pić, ale życie na trzeźwo tak bardzo boli,że nie dajemy rady. Poddajemy się i pijemy znów. Do momentu, w którym chęć skończenia z chlaniem jest tak silna,że podejmujemy kolejną próbę. Po to, by rozczarowani niby- trzeźwością , wrócić  do picia. I tak w kółko. Latami...
W końcu stajemy na rozdrożu. Wiemy, że jest coś takiego jak terapia, jak AA, jak mitingi. Wiemy też, że sami nie radziliśmy sobie dotychczas z porzuceniem starego , pijanego życia.
Widzimy już tylko dwie drogi, a nie jak do tej pory- trzy.
Pierwsza droga to chlanie aż do śmierci i życie z tym koszmarnym bólem duszy.
Druga ,to prośba o pomoc czyli AA i terapia.
Trzecia droga-samotna walka, zniknęła. Wiemy już bowiem ,że sami sobie nie poradzimy. Przecież już próbowaliśmy...

AA daje nam również PRAKTYCZNE wskazówki.
Nie być złym, głodnym, spragnionym...Uważać na skrajne emocje, starać się zachować we wszystkim równowagę...Zająć czymś swoją uwagę, co odsunie nasze myśli od alkoholu...Wysiłek fizyczny... I wiele, wiele innych wspaniałych, mądrych i niezmiernie potrzebnych rad. KORZYSTAM Z NICH DO DZIŚ.
A jednak trzeźwieję bez mitingów i bez terapii.
Dlaczego?
Dlatego ,że próbowałam ''z'' i źle się z tym czułam.
Nie chciałam i nadal nie chcę być przede wszystkim ALKOHOLICZKĄ.  Jestem nią, pogodziłam się z tym. Jednak nie chcę żeby moja choroba była punktem głównym mojego życia.

Nie mam i nigdy nie będę mieć odwagi aby powiedzieć próbującemu przestać pić alkoholikowi, że  da sobie radę bez AA.
Nie mam i nigdy nie będę mieć odwagi aby powiedzieć takiemu człowiekowi, że da radę ,ale TYLKO Z AA.

Jestem przekonana ,że można trzeźwieć bez wspólnoty. Uczyć się siebie na nowo, zaglądać w zakamarki swej duszy, ulepszać co się da i przeganiać ''złe duchy''. Naprawdę DA SIĘ.
Może to trudniejsza droga, ale również prowadzi do celu. 
Niektórzy, tacy jak ja, potrafią się obejść bez terapii i bez mitingów, ale(!!!) nie byłabym teraz trzeźwa , gdybym nie spróbowała trzeźwieć kiedyś we wspólnocie. Gdybym dzięki niej nie poznała niektórych mechanizmów choroby.
Piłabym nadal, gdybym nie przeczytała ''Życia w trzeźwości'' i ''ANONIMOWYCH ALKOHOLIKÓW''. Gdybym przez pierwszy rok po zaprzestaniu picia nie rozpoczynała każdego dnia z ''Codziennymi refleksjami''. Wreszcie: gdybym nie wiedziała ,że takich ludzi jak ja jest więcej i, że w każdej chwili mogę się do nich zwrócić o pomoc lub tylko pójść ich wysłuchać...

Jeśli chcesz zmienić swoją pijaną wegetację na radosne, trzeźwe życie zwróć się o pomoc do AA. Czy z nimi zostaniesz czy pójdziesz własną drogą? Czas pokaże.
Bez chociażby podstawowej znajomości zasad , które musisz wdrożyć w swoje nowe, trzeźwe życie, a które to zasady poznasz jedynie we wspólnocie, nie będziesz trzeźwieć.








         





niedziela, 28 września 2014

DOROSŁE DZIECI



             Rodzicom małych dzieci trudno jest sobie wyobrazić, że te szkraby kiedyś dorosną.
Będą mieć własne życie, będą podejmować własne decyzje i będą niezależne.
Niby wiedzą,że taka jest kolej rzeczy, praktycznie jednak, kiedy przychodzi moment
''odcięcia pępowiny'' , ciężko im wziąć nożyczki do ręki.
Męczą dzieci swoją nadopiekuńczością i, co gorsza, sami cierpią obwiniając się za ich błędy.

Ze mną było podobnie.
Teoretycznie wiedziałam,że wychowuję moich Synów nie dla siebie.
Jako ''niegłupia i nowoczesna'' matka głosiłam pogląd ,że jedyne co mogę dla nich zrobić, to jak najlepiej przygotować ich do dorosłego życia.
Nauczyć odpowiedzialności, pracowitości ,a przede wszystkim tego, jak mają się stać dobrymi i szczęśliwymi ludźmi.
Wierzyłam w te swoje mądrości. Dopóki nie przyszedł czas praktyki...

Mój starszy syn zaczął żyć swoim życiem. Kiedy? Chyba już jako jedenasto-dwunastolatek.
Tyle,że kiedy był młodszy mogłam go ukarać za głupie wybryki : za pierwsze przekleństwa, pierwsze wypalone papierosy, pierwszy alkohol i inne tego typu przewinienia.
Czy te wszystkie kary, rozmowy, tłumaczenia odniosły jakiś skutek?
Tak i nie.
Z pewnością jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Mamy dobry kontakt ze sobą.
W moich oczach jest to efekt moich starań aby przekonać Syna ,że może się do mnie zwrócić z każdym problemem.
Nigdy nie ukarałam Go w żaden sposób za niestosowne zachowania, które sam uznał za  takie oraz do których sam się przede mną przyznał szukając chociażby porady.
Tym sposobem wiedziałam co się z Nim dzieje i czego się po Nim spodziewać.
Zdarzały się rozmowy, po których ciężko mi było zasnąć.
Opowiadał mi nieraz o rzeczach, o których inne dzieci nie opowiadają swoim rodzicom bojąc się kary czy krytyki.
Na tego typu zwierzenia reagowałam spokojem (przynajmniej na zewnątrz) i starałam się podawać negatywne skutki niewłaściwego zachowania. Niejednokrotnie, żeby nie powiedzieć : zazwyczaj, zaczerpnięte z własnego doświadczenia... 

Przyszedł czas , kiedy mimo moich najszczerszych chęci, Syn zaczął dokonywać również tych niewłaściwych wyborów oraz  popełniać błędy, których konsekwencje ponosi sam.

Początkowo płakałam w samotności nad każdym Jego problemem. Starałam się Go uchronić od wszelkich złych decyzji, a również od ich konsekwencji.
Przyszedł w końcu moment, w którym zdałam sobie sprawę z tego,że muszę mu pozwolić odejść. Nawet nie z domu, wciąż mieszka ze mną, ale odejść w sensie : uwolnić Go ode mnie.
Zrozumiałam,że rola rodzica dziecka dorosłego, nie polega na nakładaniu na nie klosza i chronieniu go od wszelkiego zła.
Nasza rola jest dużo prostsza. Musimy po prostu BYĆ.
Wspierać , kiedy tego potrzebują, doradzać, służyć własnym doświadczeniem, ale nie ograniczać.
Czym byłoby moje życie, gdybym nie popełniła tych wszystkich błędów? Czy nauczyłabym się tego, jak być szczęśliwą, gdyby nie wszystkie poniesione konsekwencje i następstwa moich złych decyzji i niewłaściwych kroków?
Czy życie w ogóle jest możliwe bez tych wszystkich zawirowań i upadków?

Uwalniając Syna, uwolniłam też siebie.
Uwolniłam się od przesadnie pojmowanej odpowiedzialności za Jego czyny.
Zawsze będę wraz z Nim przeżywać wszystkie Jego porażki i sukcesy. To się nie zmieni.
Jednak nie będę się doszukiwać swojej winy w każdym Jego niewłaściwym wyborze.
Nawet nasze dzieci muszą przejść przez życie po swojemu. Sami muszą nieść swój własny bagaż doświadczeń i  sami muszą  uczyć się na błędach.
Na tym polega życie.













sobota, 27 września 2014

JESTEM TRZEŹWA OD TRZECH LAT :)




          Nie będę się dziś rozpisywać.
Jedyny powód dzisiejszego wpisu to ten oto link:

https://alko.fora.pl/

Tam zaczęłam trzeźwieć. To forum zastąpiło mi częściowo terapię i zapewniło kontakt (tak WAŻNY!!!) z innymi alkoholikami.
Jest tam część mojej historii. Kawałek życia i kawał serca.
Dzięki temu forum poznałam przecież mojego kochanego S.

Gdyby pijący ( jeszcze ) alkoholik zapytał mnie gdzie w internecie może znaleźć pomoc, poleciłabym tę stronę jako pierwszą.

piątek, 26 września 2014

POTRZEBA BYCIA ATRAKCYJNYM





        B. była przez swoich rodziców szczególnie traktowanym dzieckiem spośród całej trójki.
Być może miało to związek z jej delikatną urodą, spokojnym i cichym charakterem albo z tym,że często moczyła się w nocy. Z tego co wiem, to nocne siusianie trwało to aż do 14 roku jej życia. Co tym bardziej świadczyło o jej kruchej psychice i delikatnej osobowości.
Jako osiemnastoletnia panienka, wciąż niepaląca , niepijąca i niesprawiająca kłopotów swoim rodzicom, poznała swojego przyszłego męża.
Przystojnego, grzecznego, również niesprawiającego żadnych kłopotów wychowawczych swojej matce -P.
Większość życia B. wyglądało z zewnątrz wręcz idealnie.
Co prawda nie skończyła szkoły (nie z własnej winy) jednak miała ukończony kurs maszynopisania i w wieku 18 lat miała już stałą, dobrze płatną posadkę w dużym zakładzie pracy. Ludzie ją lubili,a ciotki dawały za przykład swoim dzieciom.
Wszystko układało się tak, jak powinno: związek z P. trwał dwa lata, po czym nastąpiły oficjalne zaręczyny , wkrótce po nich ślub , idealne wesele i wspaniała podróż poślubna.
Niedługo potem urodziło im się dziecko i sielanka trwała.
Oboje mieli pracę, nie narzekali na brak pieniędzy a urlop zawsze spędzali wyjeżdżając z przyjaciółmi. Ideał rodziny podawany innym za przykład.
Mąż traktował B. z należnym jej szacunkiem, ,zawsze zwracał się do niej używając zdrobnienia od jej imienia i nawet kiedy przebywali w szerszym gronie osób , gdzie nie brakowało atrakcyjnych kobiet, P. nigdy nie zwrócił na żadną z nich swojej uwagi.
Tak minęła dekada.

- Ewelinko, proszę cię, spotkajmy się. Ale teraz! Proszę...-  B. prawie zanosiła się od płaczu, kiedy do mnie zadzwoniła.
-Co się dzieje? Kotku? Dobrze, już idę , ale gdzie się spotkamy? Do Ciebie mam przyjść?
-Nie, tylko nie do mnie. W ''Aurex'' za pół godziny, dobrze?- nadal płakała.
Wystraszona dotarłam na miejsce po piętnastu minutach, a Ona już tam była.
Do dziś nie wiem jakim cudem dotarła tam przede mną.
Po chwili już wiedziałam co się stało.
Jej ukochany , grzeczny, ułożony, zawsze poprawnie zachowujący się mąż, został przez nią przyłapany na całowaniu się i obściskiwaniu z żoną jego brata. 
 P. nie miał pojęcia,że żona go widziała. A cała sytuacja wyglądała tak:
B. i P. zaprosili do siebie brata P. z żoną na sobotnią , grzeczną popijawkę.
Nie było jednak tak bardzo grzecznie, brat P. zasnął na podłodze i nie dało się go zbudzić, a i B. też miała już nieźle w czubie.
P. i żonie jego brata wciąż było mało i chcieli się ''dopić'' więc B. poszła się położyć do pokoju dziecinnego. Coś jednak nie dawało jej spokoju i jakoś udało jej się podpatrywać ''dopijanie się'' męża ze szwagierką.
Ciąg dalszy już znacie.
B. nie zareagowała awanturą, ale bardzo przytomnie, jak na swój stan, udała,że wychodzi zaspana z pokoju do wc.
To zniechęciło jej męża do dalszego baraszkowania z nieswoją żoną, ale B. zdając mi relację z tego wieczoru, stwierdziła stanowczo,że jest pewną iż zakończyłoby się to
czymś więcej ,gdyby nie wyszła z tego nieszczęsnego pokoju. Aby mnie przekonać dodała:
-Znam swojego męża i wiem jak wygląda , kiedy jest naprawdę podniecony.
No tak...
To był początek końca ich małżeństwa.
Niby wszystko sobie wyjaśnili .
 P. przeprosił i przyznał,że zainteresowanie innej kobiety mile łechtało jego próżność.
  B. mu wybaczyła i wszystko przycichło. Jednak co jakiś czas obrywali rykoszetem tamtych wydarzeń.
B. starała się , przynajmniej początkowo, ratować małżeństwo.
Zmieniła swój styl ubierania się na bardziej wyzywający, zaczęła ćwiczyć, schudła sądząc ,że tym sposobem mąż znów będzie miał ochotę na sex tylko z nią.
P. jednak skwitował jej nową bieliznę i starania krótkim:
-Ostatnio wyglądasz jak dziwka-co ją załamało.
Porzuciła starania, przytyła, zaczęła się ubierać jak własna matka i gotować wymyślne obiadki myśląc, że tego właśnie trzeba mężowi- typowej kury domowej, której szczytem
możliwości jest schabowy na obiad i sex przy zgaszonym świetle.
Niestety. P. stwierdził, że się zapuściła , a podczas jednej z niewielu upojnych nocy P. chwycił żonę za fałdę tłuszczu na brzuchu i śmiejąc się powiedział: ''A co to takie ci tu urosło?'' Na co B. zareagowała ucieczką do łazienki i przepłakała tam resztę nocy, ku zdziwieniu męża...
B. opowiadała mi o wszystkim na bieżąco. Płakała za każdym razem i mówiła,że nie potrafi przestać go kochać. Robi wszystko,żeby było dobrze, żeby mu się podobać,a jest
 co raz gorzej.
Takich sytuacji jak te opisane powyżej było kilkanaście.
W  końcu doradziłam jej,że ma się rozwieźć. Nie zdecydowała się na takie rozwiązanie więc doradziłam jej ,żeby zajęła się sobą. Niech po prostu żyje obok męża, robi to , co sprawia jej przyjemność i tyle. Niczego innego nie potrafiłam wymyślić. Skoro jej babskie sztuczki na niego nie działały, a rozwód nie wchodził w rachubę.
Tak mijały  lata.
Byłam już w Anglii, kiedy B. napisała mi,że wreszcie posłuchała mojej rady i zajęła się sobą.
-Super! -pomyślałam.
Okazało się,że ''zajęcie się sobą'' oznaczało ,że B. ma kochanka.
Najlepszego kumpla własnego męża.
Tłumaczyła mi,że wreszcie czuje się akceptowana taką , jaka jest. Podoba się swojemu kochankowi ,który docenia jej figurę, chwali bieliznę i lubi się z nią kochać, a nie tak jak mąż...
Problem w tym,że kumpel wygadał wszystko P.
P. wybaczył żonie i do dziś dnia są ze sobą.
B. żyje sobie a P. sobie. Życie P. to :praca, dom, praca, dom. Życie B. to: praca, kochanek, impreza. Do domu wpada kiedy męża w nim nie ma. Korzysta z prysznica, pralki i wraca do pracy, imprez i zmieniających się dość często kochanków.


To kolejna prawdziwa historia.  Pokazuje nam do czego może doprowadzić usilne poszukiwanie potwierdzenia własnej atrakcyjności.
Sęk w tym,że  żadna znajomość , żaden związek i żadne słowa nam nie pomogą.
Przez moment, kiedy ktoś nas pochwali możemy się poczuć wspaniale, ale nie będzie to trwać wiecznie. Dlatego wciąż będziemy szukać  słów uznania. Utkniemy w tym kręgu dopóki nie zrozumiemy,że wygląd zewnętrzny nie jest najważniejszy.
Im uboższe jest nasze życie wewnętrzne tym mocniej skupiamy się na walorach zewnętrznych. Swoich i cudzych.