
wtorek, 24 stycznia 2012
IDEALY NIE ISTNIEJA...
Zauwazylam,ze w ciagu dnia czesto zmienia mi sie nastroj.
Od duzego podekscytowania do totalnie beznadziejnego.
Drazni mnie to. Nie musze byc wciaz szczesliwa i zadowolona
z zycia, ale jakies unormowanie by sie przydalo.
Jest duza szansa na to,ze niedlugo zaczne pracowac nad
programem, ze sponsorka.
Mam nadzieje,ze dam rade i,ze po tych 12-stu krokach
bede wreszcie zyc normalnie. Jak inni ludzie.
Na razie czuje sie ... inna.
Bardzo chcialabym pozbyc sie kilku ...
(nie potrafie znalezc odpowiedniego slowa)
natrectw(?).
Po pierwsze chcialabym bardzo przestac
reagowac mysla o napiciu sie, na kazde
intensywne przezycie (mile czy nie).
Ochota na alkohol dopada mnie czasem w najmniej
spodziewanych momentach. NIENAWIDZE tego.
Po drugie chcialabym przestac sie ciagle usmiechac.
Moim znakiem rozpoznawczym jest moj wieczny
usmiech na twarzy!
Fajnie, ludzie mnie lubia, odbieraja pozytywnie, ale
mnie sama strasznie to wkurza.
Wydaje mi sie, ze to taki odruch bezwarunkowy czasem.
Usmiecham sie szczerze, ale obserwuje innych
ludzi i oni na przyklad nie usmiechaja sie za kazdym razem ,kiedy
mowia ''hello''.
A JA PRAWIE ZAWSZE!
Bo ciesze sie ,ze spotykam kogos z kim zamienie pare slow, albo
tak calkiem zwyczajnie ciesze sie,ze ktos w ogole sie ze mna przywital...
Jest to jednak uciazliwe, bo kiedy akurat sie nie usmiecham, ludzie
pytaja czy wszystko ok, bo jakas smutna jestem.
NIE JESTEM SMUTNA ,TYLKO SIE NIE USMIECHAM!
Po trzecie: chcialabym wreszcie byc SOBA.
Ciezko mi to wytlumaczyc, wiec podam
przyklad. Nawet swiezy, dzisiejszy.
Jade samochodem. Za mna tez jedzie jakies auto.
Siedzi mi ''na ogonie''.
Mimowolnie odbieram to , jako sygnal:
koles sie spieszy.
Dojezdzam do ronda i widze, ze mam po
prawej jakis samochod. Powinnam sie zatrzymac.
ALE NIE. Przejezdzam bo wydaje mi sie ,ze ten koles za mna sie spieszy
i ON BY PRZEJECHAL!
Nie pcham sie pod kola, ale lekko wymuszam pierwszenstwo.
A juz na pewno odbieram sobie i temu z pierwszenstwem, komfort jazdy.
Robie wciaz to, czego inni ( w mojej chorej wyobrazni)
oczekuja ode mnie.
I jestem za to zla na siebie.
Nie ma ludzi idealnych, a ja mimo wielu zmian, jakie
wprowadzam w moje trzezwe zycie, wciaz staram sie
byc idealna.
A tak w glebi duszy chce byc poprostu dobrym
czlowiekiem, zyc w zgodzie ze soba. Tyle.
Tylko gdzie jest ta granica? Gdzie jest zloty srodek?
Bycie dobrym dla innych wiaze sie czesto z
rezygnacja z wlasnego dobra...
Bycie w zgodzie ze soba, wize sie czesto
z mniejsza lub wieksza krzywda dla innych...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mądre i ważne słowa. Praca ze sponsorką na pewno Ci pomoże. Też czuję często "inny". Czasami mam wrażenie jakbym na czole miał wypisane: alkoholik. We wszystkich działaniach najważniejszy jest właśnie złoty środek. Nie przeginać ani w jedną, ani w drugą stronę. Zgoda na siebie. Na bycie tutaj. Na bycie smutną, wesołą. I nie przejmuj się tym, co ktoś sobie pomyśli, czy jak się zachowa. Często sami przypisujemy innym myśli i intencje, które im nawet przez myśl nie przeszły. Ale po tym co kiedyś się przeszło za dużo się czasami mysli. Warto odpuścić. I nie dążyć do ideału, do perfekcji. Nigdy się tego nie osiągnie, a jedyna co to da, to złość i żal do siebie.
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze! Trzymaj się.
Bardzo ujęłaś mnie tą notką.
OdpowiedzUsuńNo, nie ma idealnych ludzi. Nic nie jest idealne, nawet kwiaty, które np. mają 6 płatków, zawsze jakiś odbiega od normy.
Bycie sobą? Wiesz, ja mam ogromny z tym problem. Niby jestem taki - otwarty, szczery, bezpośredni itp, a w pewnym momencie łapię się na tym, że staję się przy okazji dyplomatyczny, "poprawny politycznie", by nie urazić nikogo. Hm. Tłumaczę sobie, że nie jestem Matką Teresą i nie wszystkich zadowolę. Terapeutka ciągle mi powtarza "najpierw Ty, później inni". Wiśta wio, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Przestałem się tym przejmować. Żyję i robię to, co w danej chwili uznaję za słuszne. I wyciągam z tego wnioski. Ot, wystarczy.
Wiesz, często zastanawiam się czy ludzie nie odbierają mnie tak, jak widzą, słyszą i czytają (bloga), nie do końca wczytując się, wsłuchując, wpatrując. Zawsze jest z tym problem. Ile razy usłyszałem po rozmowie telefonicznej "Kurcze, jesteś taki sympatyczny, miły i radosny, a na blogu taki smutny". Cóż, wszystko zależy od punktu siedzenia... Poza tym, jak Cię widzą, tak Cie piszą (czy coś w tym stylu). Jak ktoś chce cie poznać, to zrozumie. Poza tym, po co się tłumaczyć? Ja już tego nie robię. Na takie stwierdzenie "co się stało, nie jesteś radosny, jesteś smutny", uśmiecham się, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi.