Od kilku dni mysle, ze... nie jestem soba tak do konca.
Czasem jestem i nie wychodzi mi to na dobre.
A moze wychodzi? Tylko jeszcze tego nie dostrzegam?
Kilka dni temu jedna z bliskich kolezanek, z ktora rowniez zdarza mi sie
pracowac, spoznila sie z polgodzinnej przerwy o prawie 15 minut.
Zwrocilam jej uwage. Zartobliwym tonem, poczatkowo.
-Gdzie bylas?- zapytalam
-Na przerwie - ona
-Spoznilas sie i to prawie 15 minut.
-O jeeeeessssu ! I co z tego?! Od kiedy to sie tu pilnuje kto i kiedy wraca z przerwy?!
No to mnie wkurzyla.
-Sluchaj, przynajmniej ''przepraszam'' bys powiedziala
-Coz klapiesz?! Z reszta siedzialam z menadzerem!
-Taaaak? No to zapytam menadzera (to nasza wspolna kolezanka-Polka) czemu pozwala ci sie spozniac. Bo w takim razie, my wszyscy chcemy o 15 minut dluzsza przerwe.
Kolezanka zaczela dyszec ze zdenerwowania, cos tam mowila o mnie podniesionym glosem, a moje ostatnie zdanie brzmialo: JAK MI SIE COS NIE PODOBA, TO MOWIE O TYM WPROST!
Na tym sie skonczylo. Kolezanka nie odzywa sie do mnie nadal.
Dziecinada.
Jednak to zdarzenie pokazalo mi, ze moze jednak nie warto sie odzywac?
Czemu to JA zawsze musze mowic glosno o tym, o czym wszyscy mysla milczac?
Albo o czym mowia za plecami glownego zainteresowanego?
Oczywiscie sa osoby, ktorym nie mowie calej prawdy o nich samych, bo nie chce ich krzywdzic, to chyba zrozumiale. Jednak na ogol staram sie byc szczera i zapytana- odpowiadac zgodnie z tym co mysle.
Nie zawsze udaje mi sie byc lojalna. Czy w ogloe da sie byc LOJALNYM? Tak naprawde?
Watpie.
Ja , niestety, nie potrafie. No, przynajmniej nie zawsze.
Dobra wiadomosc jest taka, ze staram sie to zmienic.
Zla- ciezko mi to idzie.
Kolejna sprawa to moje zachowanie w stosunku do innych ludzi.
Rozmawiajac z niektorymi mam wrazenie, ze gadam do sciany.
Mam tu na mysli jedna z kolezanek.
Wyjatkowo irytujaco sie zachowuje. Czasem.
Jest inna niz wiekszosc ludzi.
Dziwna troche.
Nikt za nia nie przepada, szczerze mowiac.
Tylko ja i kolezanka ''nieodzywajaca sie do mnie obecnie'', lubimy ja na swoj sposob.
Na swoj sposob, znaczy... staramy sie ignorowac jej glupawki, dostrzegamy jedynie pozytywy.
No i nasuwa sie mysl:po cholere?!
Czy JA nie moge poprostu kogos NIE LUBIC?
Czy JA zawsze musze we wszystkich widziec dobrych ludzi, tylko czasem zablakanych we wlasnych wadach?
Czy JA zawsze musze byc tolerancyjna, dobra, wybaczajaca?
Czy takie zachowanie, to w ogole jestem JA? Czy moze jakis wytwor spelniajacy wymogi bezpieczenstwa w stosunkach miedzyludzkich?
Czesto mam wrazenie, ze ludzie , z ktorymi teraz przebywam , nie znaja mnie w ogole.
Niby duzo o mnie wiedza, ale mnie nie znaja.
A ja bym chciala, zeby ktos mnie znal. Tak naprawde.
Kto lubilby mnie bez wzgledu na moje wady.
Kto zrozumialby o czym mowie, kiedy mowie bez skladu lub sensu.
Byly takie osoby w moim zyciu, ale juz ich nie ma. Obecnie.
Czy kiedy ich spotkam, nadal beda mnie rozumiec?
Przeciez kiedy bylam im bliska-pilam.
Kiedy oni byli mi bliscy-pilam.
Oni-niekoniecznie. Mam przyjaciol (moze dwoje...), ktorzy wiedza o mnie wszystko, a sami nie sa alkoholikami.
Czy moj stosunek do nich, a ich do mnie, bedzie nadal taki sam?
Pytam bo widze, jak bardzo zmienila sie moja tolerancja na innych ludzi odkad jestem trzezwa.
Niekoniecznie lubie obecnie ludzi, ktorych uwielbialam pijac.
I odwrotnie.
Szukam siebie.
Dobrze ktos powiedzial, ze jestesmy soba tylko wtedy, kiedy nikt nas nie widzi...
Tylko,ze w samotnosci rodza sie te wszystkie pytania, ktore zadalam powyzej.
Pozniej, w starciu z rzeczywistoscia staram sie byc jak najbardziej SOBA.
Tylko czy tak sie da?
Czy moge byc soba do konca?
Nie moge. Wiem to. Moglabym wtedy krzywdzic ludzi.
W takim razie trzeba sie udoskonalac, wyzbywac wad, nabierac zalet.
Tylko czy wtedy bede to JA?
I kolo sie zamyka.
Tak mnie dzisiaj naszlo na filozoficzne rozmyslania.
Powodem jest chyba fakt, ze tak naprawde, to nie mam
nikogo ''na zywo'' (prosze zauwazyc, ze :''na zywo'' , jest celowo wytluszczonym i podkreslonym drukiem napisane), z kim NAPRAWDE dobrze by mi sie rozmawialo.
Na jednym poziomie.
Emocjonalnym, duchowym, wiekowym.
Na koniec cytat, ktory wprost IDEALNIE opisuje moj tok myslenia :
Jonathan Carroll — Szklana Zupa (Część I: Księżyc na człowieku)
Część naszego życia polega na poszukiwaniu tej jednej osoby, która zrozumie naszą historię. Często okazuje się, że wybraliśmy niewłaściwie. Człowiek, o którym sądziliśmy, że rozumie nas najlepiej, odnosi się do nas później ze współczuciem, obojętnością albo wręcz antypatią. Z kolei ludzie, których obchodzimy, dzielą się na dwie grupy: tych, którzy nas rozumieją i tych, którzy wybaczają nam najgorsze grzechy. Rzadko zdarza się trafić na kogoś, kto ma obie te cechy naraz.
Nie jeden raz Bóg dawał Ci znaki, że jest z Tobą. Bądź więc sobą wobec Niego. Z takiej postawy cała reszta wyniknie sama...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
S.