tatar-dziekuje
Moze zaczne od tego , co sklonilo mnie do trzezwosci w Polsce. Nie potrafie w tej chwili okreslic od kiedy zaczelam pic codziennie. Ale wydaje mi sie ,ze nie mialam problemu z alkoholem kiedy zyl moj tata. Choc, moze sie myle... W kazdym razie moj wzor i autorytet-tata, zmarl w 2000 roku. I to wkrotce po tym , jak zamieszkalam wraz z synkiem z rodzicami ,po nieudanym malzenstwie. Tak na marginesie, mialam 18 lat wychodzac za maz za milosc mojego zycia. Niestety nie zdawalam sobie wtedy sprawy,ze moj wybranek jest alkoholikiem. Bardzo kochajacym mnie , a pozniej syna-alkoholikiem. Niestety tez juz nie zyje. Wracajac do tematu, moja matka od zawsze miala problem z alkoholem, a smierc ojca ulatwila jej jedynie zadanie. Dolaczylam do niej. Chyba nie zajelo nam zbyt duzo czasu dojscie do fazy, w ktorej musisz pic codziennie. Najwazniejsze w tym calym piciu, szczegolnie na poczatku, jest POWOD. Swietnym powodem do picia byla smierc ojca. Pozniej, brak pieniadzy, konflikty rodzinne, moje problemy w pracy, chory zwiazek w jaki sie pod wplywem alkoholu wpakowalam i wiele innych. Dlugo nie zdawalam sobie sprawy z tego,ze robie cos zlego. Cos mnie tknelo, kiedy mieszkajac juz tylko z partnerem i moim synem ,bedac w ciazy z kolejnym ,nie umialam wytrzymac jednego tygodnia bez chociazby lyka piwa. Ale to tez sie dalo latwo ''wytlumaczyc'': kobieta w ciazy ma ''smaki''. A ,ze partner nie odmawia sobie alkoholu, to i on mnie wtym utwierdzil. Partner zaczal sie znecac psychicznie nad moim synem, do tego okazal sie totalnym nieudacznikiem. Ze wszystkich klopotow wyciagalam nas JA. JA szybko po urodzeniu synka znalazlam prace(podczas gdy on byl bezrobotny przez prawie rok) ja potrafilam ''wyczarowac'' pieniadze itp. itd. Sprawy mialy sie co raz gorzej. Nie potrafilam sie z nim rozstac, ale zycie z nim nie dawalo mi tego, czego szukalam. Do tego marnowalam swoim brakiem zdecydowania dziecinstwo ukochanego synka...Wtedy jeszcze nie pilam codziennie , ale bardzo czesto i przy kazdej okazji. Pilam z nim, pilam z moja siostra, ktora wiedziala i wie o moim zyciu prawie wszystko. Do tego doszla choroba mojej mamy, ktora stoczyla sie na samo dno, i bedac w zwiazku z kolejnym alkoholikiem znecajacym sie nad nia, zachorowala na raka piersi. Kiedy sie o tym dowiedzialam od siostry(bo jedynie ona miala kontakt z mama w tamtym okresie), postanowilam pomoc mamie i siostrze. Wiec rozpoczal sie kolejny ''cudowny'' okres. Ponad dwa lata szrpaniny emocjonalnej. I chlania na umor, poniewaz na trzezwo nie moglysmy z siostra patrzec co sie z nasza mama dzieje. Wychudzona przez chorobe i alkohol (pila nawet przyjmujac tzw.''chemie'', przestala na krotko przed smiercia), wykorzystywana przez czlowieka, ktory podawal sie za jej partnera...Do tego wszystkiego, wracajac do wlasnego domu musialam zachowac kamienna twarz, poniewaz dzieci bardzo sie o mnie martwily, a kiedy plakalam , mlodszy synek plakal ze mna. To wprowadzalo mnie w jeszcze wiekszy dol. Moj partner zapewnil mi wowczas komfort picia. Chronil mnie przed dziecmi. Moglam wychodzic pic z siostra ilekroc chcialam, wystarczylo,ze mu powiedzialam,ze mi zle z powodu mamy i fruuu, moglam isc chlac , a on zajmowal sie mlodszym synkiem. Starszy zajmowal sie soba sam, poniewaz , jak wspomnialam partner nie potrafil go zaakceptowac. To chyba wtedy zaczelam chlac, a nie tylko pic. Mialam przeblyski normalnosci, wtedy wyrzucalam partnera z domu, poniewaz nie moglam zniesc tego,ze jedno z moich dzieci cierpi przez niego. Ale on potrafil mnie omotac i zawsze wracal. Pozwalalam mu na to, choc dzis uwazam to za swoja zyciowa porazke. Mama zmarla 3,5 roku temu. Kolejny powod do picia. Nikt, w zadnej pracy nie zauwazal,ze przychodze ''na bani'' czy na kacu. To mnie utwierdzilo, ze swietnie potrafie sie maskowac. Pilam co raz wiecej i wiecej, przebywalam ciagle w knajpie z kolezankami i kolegami lub pilam w domu. Ostatni okres przed podjeciem pierwszej proby trzezwienia byl koszmarem. Pilam codziennie i kilka razy dzienni sie upijalam. Budzilam sie w nocy przetrzezwiala i upijalam sie nawet noca, bo nie potrafilam juz funkcjonowac bez alkoholu. Na szczescie ( lub moze na nieszczescie) potrafilam swietnie udawac przed calym swiatem,ze nic sie nie dzieje. I stalo sie. Obudzilam sie pewnej nocy, spojrzalam na spiace dzieci i zdalam sobie sprawe,ze nie pamietam ostatniech kilku wieczorow, To znaczy pamietam,ze upijalam sie zaraz po powrocie z pracy i prawdopodobnie taka mocno pijana ''opiekowalam sie'' dziecmi. Wyszlam na balkon i z tej rozpaczy, ze wstydu i strasznego kaca moralnego, chcialam skoczyc... Powstrzymala mnie wtedy jedna mysl: jak moj starszy syn da sobie rade? Nie mial juz ojca, cierpial cale lata z ojczymem i pijana matka, a teraz, kiedy ze soba skoncze, bedzie musial byc z tym ojczymem, albo moze i z babcia , ale straci wtedy kontakt z mlodszym bratem... Nie popelnilam tej nocy samobojstwa i podjelam dwie wazne decyzje: musze przestac pic i druga: musze sie pozbyc partnera. Na zawsze. Latwo bylo pomyslec, trudniej zrobic. Partnera pozbylam sie dosc szybko. Ale picia nie. Ktoregos dnia poszlam jak zwykle do pracy i bardzo cierpialam, mialam drgawki i marzylam o piwie. Ale nie moglam sie jeszcze napic, bo musialam sie pokazac szefom za godzine. Wtedy w mojej pracy pojawila sie kolezanka z dawnego miejsca pracy-alkoholiczka , niepijaca pare lat. Kiedy mnie zobaczyla zaraz sie zorientowala co jest grane. Wystarczy,ze zapytala : Ewelinka, co jest...?'' A ja wylalam cala gorycz z siebie. Byla pierwsza osoba , ktorej przyznalam sie do alkoholizmu. To ona dala mi numer do terapeuty i...tabletke uspokajajaca. To byl piatek. W sobote rano pojechalam na spotkanie z terapeuta,a juz w niedziele bylam na pierwszym meetingu. Nie podjelam terapii. Choc terapeuta po krotkim wywiadzie zalecil mi ''zamknieta''. Ale spotkania AA staly sie moim zyciem. Niestety na krotko, tylko na miesiac. Zrobilam najwiekszy blad-przyjelam partnera z powrotem pod swoj dach. I to byl poczatek konca mojego trzezwego zycia. Wpadalam w to bagno z powrotem. Ale wolniej. Pilam,ale nie upijalam sie. Przynajmniej na poczatku. Potem znow moje zycie wygladalo tak samo. W miedzyczasie wyjechalam z kraju pozostawiajac dzieci pod opieka partnera. Co szczegolnie mnie bolalo ze wzgledu na starszego synka. W Anglii alkohol jest tani, wiec moglam pic do woli. Po pol roku sciagnelam tu dzieci i partnera i dalej pilam. Ostatnim pijanym dniem byl poniedzialek , we wtorek 27.09 ,kiedy przypomnialam sobie rano,ze polozylam sie pijana do lozka o 20.30, mowiac mojemu mlodszemu synkowi, ktory poprosil o kolacje,ze nie chce mi sie jej robic, postanowilam podjac kolejna probe, oby ostatnia. Tyle. Motywacje mam bardzo silna. Wydaje mi sie ,ze w skali 1-10, na dzien dzisiejszy 10. Moje dzieci mnie motywuja najbardziej. Mija tydzien, kiedy jestem trzezwa , widze jak do mnie lgna. Wczesniej schodzily mi z drogi w domu. Wiem jak smakuje trzezwosc i wiem jak smakuje potezny kac moralny. Wybieram trzezwosc i oby mi tak zostalo. Trzezwego dnia Wam i sobie zycze.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz