niedziela, 30 grudnia 2012

Facebook...



            

                        Mam konto na ''fejsie''.  Sprawdzam tam co slychac 
przynajmniej raz dziennie.
 Tak jak e-mail.
Nie jestem zwolenniczka wklejania tysiaca fotek swojej twarzy i sylwetki z tysiaca
roznych imprez i zdjec robionych sobie samej z nudow :)))
Smiesza mnie takie zdjecia i takie osoby.
Raz na jakis czas-uaktuualnienie swojego oblicza- jak najbardziej, ale przesada
nie jest wskazana :)
No tak...Ale gdyby nie takie osoby, ktore te fotki jednak wklejaja i,ktore
wpisuja najmniej wazne wydarzenia z mijajacego dnia, nie mialabym
po co tam zagladac.

Lubie facebook.
Mozna komus sprawic przyjemnosc,wpisujac cos milego na jego temat,
mozna dac sie lepiej poznac mniej lub bardziej znajomym,opisujac swoje mysli czy wklejajac cudze opinie, ale ''zalajkowane'' przez nas samych.
Facebook ma ogromna moc.
Mozna tez latwo kogos skrzywdzic...

Dzis jednak nie o krzywdzeniu.

Bardzo modne stalo sie wklejanie obrazkow z cytatami.
Popularne sa wszelkie wzniosle wersy z ksiazek Coehlo, de Mello, a nawet z Biblii.
Fajnie.
Tyle, ze zastanawiam sie, na ile w tych wklejanych cytatach jest czastka
osob wklejajacych ? Czy oni wierza w to, co pokazuja swiatu, czy tylko chca byc tak
postrzegani?
Mam wrazenie, ze potrafie ''wyczuc'' osoby, ktorym fragmenty ksiazek , ktorymi
sie dziela sa naprawde bliskie, a kto wkleja cos tylko o to,zeby fejsbukowy swiatek uwierzyl, ze tak mysla...

Przyklad: znajoma, ktora okradla swoja ''przyjaciolke'' na jakies 2 tysiace zlotych,
wkleja cytat: '' Nie ufaj byle komu'' albo: ''Ludzie mnie zawiedli nie pierwszy raz''
i inne bzdury, wskazujace na to, ze to ONA jest ofiara...
Ogolnie mam to w dupie, a wlasciwie to  nawet bawia mnie takie gierki :)

Kolejna zabawna rzecza jest lista ''znajomych''.
Ja mam wsrod znajomych osoby, z ktorymi chce byc w kontakcie.
Jakby tego kontaktu nie pojmowac :)
Ale rozmawiajac z roznymi ludzmi zauwazylam, ze niektorzy
nie maja pojecia KTO jest na ich wlasnej liscie znajomych :)
Pytam :'
'Kto to jest ta ladna dziewczyna u Ciebie na fejsie? Nazywa sie Iksowna Igrek?''
I pada odpowiedz: ''Nie wiem! Ja mam JA na fejsie???''
Taaak, to czeste zjawisko...
Albo usuniecie kogos ze znajomych :)
To najwyzsza , najciezsza z kar. To czyn majacy na celu pokazanie
delikwentowi jak gleboko mamy go w ''powazaniu'' :))
Sama go czasem stosuje :)))

Facebook to swietne zrodlo informacji :)
Slysze, ze Franek poznal swietna laske -Zoske.
Jestem ciekawa. Czy ta Zoska rzeczywiscie taka super laska?
No to co? Myk na fejsa i szukam :))) Czasem sie udaje i moge zobaczyc
czy Zoska faktycznie fajna jest czy nie :)

Sa tez wazniejsze powody uzycia Facebooka:
Lokalizacja.
Wzielam dzien wolnego z pracy, musialam pojechac z synem do szpitala
w innym miescie.
No to Co? Dalam sie zlokalizowac ''fejsowi'',zeby szefowa widziala,ze faktycznie tam jestem :)

Z Facebookiem jest troche jak z disco polo :)
Niby nikt tego nie lubi, a kazdy zna :)

WSZYSTKIEGO DOBREGO W NADCHODZACYM NOWYM ROKU I W ODCHODZACYM STARYM :)
OBYSMY WSZYSCY POTRAFILI CIESZYC SIE KAZDYM DNIEM :)
Z FACEBOOKIEM I BEZ NIEGO ;)









niedziela, 23 grudnia 2012

Raz NA ,a raz POD :)



                           Ostatni tydzien spedzilam na hustawce. Nastrojow.
To  bylo meczace. Jednego dnia bylam smutna, przygnebiona, kolejnego-radosna,
a jeszcze nastepnego-poddenerwowana i wkurzona na wszystko i wszystkich...
To nie hustawka, a karuzela wrecz!

Bywalo, ze odzywala sie stara, dobrze znana ochota na alkohol.
Oczywiscie poradzilam sobie i nie napilam sie. Choc...Nie wiem czy to takie oczywiste...
 
Zrobilam sie tez bardzo roztargniona...Musze nad tym panowac bo
szczegolnie odbija sie to na prowadzeniu samochodu.
 
Moj ukochany S. znosi, poki co-cierpliwie, moje humory i ''czepianie sie''.
Czasem zastanawiam sie jak dlugo jeszcze tak bedzie?
Jego cierpliwosc do mnie jest zadziwiajaca.

Teraz siedze sobie i robie bilans ostatniego tygodnia.
Okazuje sie,ze byl calkiem niezly i raczej oceniam go pozytywnie, mimo wszystko.


Starszy syn mial maly wypadek w domu-rozwalil palec wskazujacy prawej reki
blenderem.
Cala akcja kosztowala mnie spoooro nerwow. Jednak okazalo sie, ze
rana goi sie jak na psie :) Uff...

Mlodszy, bedac ze mna dwa dni temu w centrum miasta stwierdzil,ze
jest szczesliwy i bardzo sie cieszy,ze ma taka rodzine jaka ma i ,ze kocha (!!!)
nasze zycie. Alez mnie ucieszyl tym wyznaniem :)

Po kilku latach milczenia,odezwala sie do mnie najstarsza siostra...
Co z tego wyniknie-zobaczymy.


Wczoraj mialam okazje pomoc kolezance.
A.  jest samotna mama dwojki  dzieci.
 Nie ma samochodu, wiec ciezko jej ogarnac wszystko.
Rano pojechalam z nia do ''polskiego sklepu'',w sasiednim
miescie.
Jakies pol godziny po powrocie zadzwonila do mnie...
Pech: zepsula sie jej kuchenka...Przed samymi swietami.
Mimo,ze miala kase na nowa, nielatwo jest zamowic dostawe
 piecyka na JUZ.
W dodatku miala gotowke, a zamawiajac przez internet
 (bo tym sie to skonczylo po wizycie w kilku sklepach)
gotowka placic sie nie da...
Niezle zamieszanie.
W kazdym razie pomoglismy jej z S. na tyle, na ile umielismy.
Dzieki tej sytuacji dotarlo do mnie, ze bycie samotna kobieta,
mama dwojki nieduzych dzieci, jest conajmniej...nielatwe.
Wracajac z jednego ze sklepow, A. rozplakala sie.

Mysle, ze Ona bardzo sie stara byc dzielna, ale
ma juz dosyc. Wszystkie problemy musi rozwiazywac sama.
Jasne, moze liczyc na mnie na przyklad, ale to nie to samo co
miec kochajacego i ukochanego MEZCZYZNE obok...

Najprzyjemniejsza rzecz, ktora mnie spotkala w tym tygodniu to
rozmowa z Mama mojego kochanego S.
Rozmawialam z Nia chyba z 1.5 godziny przez telefon.
Nie byla to nasza pierwsza rozmowa, ale pierwsza TAKA- na pewno.
Nie mam swoich rodzicow. Oboje nie zyja. 
Pewnie dlatego tak lgne do Jego Mamy.
Poza tym to wspaniala kobieta.
Teraz wiem po kim S. ma tyle dobroci w sobie :)

Dooobrze mi...Mam wspaniale zycie.
Przede wszystkim, mam trzech cudownych mezczyzn obok : dwoch synow i S.

:)
 
Klopoty tez sie zdarzaja, jasne.
Ale ZYCIE takie wlasnie jest: ''Raz na wozie, raz pod wozem''.



WESOLYCH SWIAT!









wtorek, 11 grudnia 2012

MIEDZY STARYM A NOWYM



              Zostalam wychowana w rodzinie katolickiej.
Nie bardzo praktykujacej i nie bardzo wierzacej. Jednak katolickiej.
Pewnie wiekszosc rodzin polskich zyje wg podobnego schematu: narodziny
dziecka oznaczaja,ze trzeba je ochrzcic, pozniej komunia, moze bierzmowanie.
 Po drodze zalicza sie msze w niedziele,swieta  i przy okazji jakiegos slubu czy pogrzebu;
 raz w roku (o ile raz) spowiedz,odbebnienie pokuty i to by bylo na tyle.
Z reguly rodzice wyganiaja starsze dzieci w niedziele do kosciola a sami zostaja w domu.
Tak tez mniej wiecej wygladalo to u mnie.

Teraz, mieszkajac w Anglii i majac kontakt z ludzmi wszelkich mozliwych
 kultur i religii zostalam ''zwolniona'' z tych wszystkich pseudo
 katolickich zwyczajow.
Poza tym, szukajac swojej wiary, znalazlam sie w punkcie, w ktorym
 katolicyzm jest dla mnie lekko smieszny, sztuczny i nieprawdziwy...
Oczywiscie  szanuje ludzi wierzacych inaczej niz ja. Kazdy ma przeciez
swoja droge do spelnienia i szczescia.

Pisze o tym poniewaz od jakiegos czasu zastanawiam sie, w ktorym kierunku
 powinnam prowadzic swoje dzieci...
Starszy syn jest juz ,brzydko mowiac: zaprogramowany na  KATOLIKA.
Wiekszosc dotychczasowego zycia spedzil w Polsce.
Mlodszy spedzil juz 2 lata z 9-ciu przezytych, w Anglii. Chlonie tutejsze
zwyczaje i kulture.
Starszy powinien przygotowywac sie obecnie do bierzmowania, mlodszy
do komunii...Nie robia tego.
Starszego nie zmuszam, a mlodszy...No coz. Poki co ,robi to co ja zarzadze, a co ja zarzadzilam??? NIC.
Sama nie wiem czy w ogole posylac go do tej komunii...
JA czuje, ze nie powinnam wychowywac synow w wierze katolickiej.
Nie byloby to prawdziwe i szczere z mojej strony.
Przeciez sama nie wierze w to , co glosi kosciol.
A z drugiej strony, jestesmy Polakami. Gdyby w przyszlosci synowie chcieli
ozenic sie z rodaczkami, pewnie bedzie to slub koscielny...
A bez podstawowych sakramentow, nie bedzie to mozliwe.
A juz z pewnoscia utrudni  im  to zycie.

Nasz dom od wczoraj jest przygotowany do swiat.
Lampki, choinka, mikolaje...
Robie to dla synow.
Ale mam spore watpliwosci czy dobrze robie...
Czy to w porzadku?
Obrzedy -tak, a wiara- nie?
Hm...Nie jest latwo zyc w zgodzie ze swoimi nowymi pogladami,  a jednoczesnie
decydowac o tym, co jest najlepsze dla dzieci.

 INTUICJA podpowiada mi, ze najlepiej byc szczerym i prawdziwym
 w kazdym aspekcie zycia.
Dzieci, starsze czy mlodsze, doskonale wyczuwaja kazdy falsz w naszym
zachowaniu.
Tak wiec w tym roku bedzie kolacja wigilijna, ale juz bez tradycyjnej modlitwy.
Podziekujemy za to, ze mozemy ten czas spedzic RAZEM,ze mamy co jesc, ze
mamy dach nad glowa.
Jednak nie beda to podziekowania skierowane do BOGA, jakiemu dziekowalam
wczesniej.
Tym sposobem bede w zgodzie ze soba,a i dzieci beda miec kiedys mile (jak sadze)
wspomnienia.
To bedzie taki ''zloty srodek''.
 Miedzy starym a nowym.










poniedziałek, 3 grudnia 2012

SZCZĘŚLIWĄ BYĆ...



Cheć do życia wrociła.
To było pewnie ''przesilenie''- tak to nazwała znajoma, która podobno
dopadło to samo.
Uff...

Żyję sobie trzeźwo i już sama nie wiem...Czy to, co teraz sie dzieje w moim życiu
to efekt trzeźwienia czy duchowego przebudzenia...
A może to kumulacja? :)

Przestałam wierzyć w Boga. 
Zaczęłam wierzyć w siłę, energię, w COŚ co istnieje w nas, poza nami, na Ziemi
oraz we wszechświecie. Poprostu wszędzie.
A najprzyjemniejsze w tym jest to; że po pierwszym strachu, który poczułam,
kiedy dotarło do mnie,ze BÓG to nie POSTAĆ siedząca na tronie w niebie
i rządząca naszym życiem, że razem z tym odkryciem, wiele spraw się
zmieniło i wciąż sie zmienia  na lepsze.
Ja staję sie lepszym człowiekiem.
Wiara, że tak naprawdę moje życie zależy ode mnie, od moich myśli,
nastawienia jest bardzo budująca.
To dużo przyjemniejsze uczucie wiedzieć,że wszystko co najlepsze
w życiu, możesz osiągnąć bez ''zgody'' czy akceptacji ''z góry''...



Napisałam to już kilka razy, ale powtórze raz jeszcze:
TRZEŹWE ŻYCIE MA CUDOWNY SMAK.
Dopiero teraz potrafie cieszyć sie tym co mam.

Miłość.
Kilka razy w życiu wydawało mi sie, że KOCHAM.
Nie chodzi mi o miłość do dzieci czy rodziny.
Chodzi mi o miłość do mężczyzny.
Tyle, że wcześniej ''miłość'' często zależała od wielu różnych czynników...(jakby
w ogóle mogła od czegoś ''zależeć'').
Między innymi od tego w jaki sposób, jak często i CO mówił partner.
Ważne było to, czy i jak często powtarzał, że jestem piękna, cudowna, wspaniała.
Czy w towarzystwie wystarczająco okazywał mi swoje uczucia. Tak, żeby
wszystkie inne osoby DOKŁADNIE TO WIDZIAŁY I SŁYSZAŁY.
Głównie chodziło mi o to, zeby później kobieca część głośno wyrażała swoje pochlebstwa na temat naszego CUUUUDOWNEGO związku ...
Generalnie wsystko opierało sie na tym co SŁYSZAŁAM.

Teraz kocham całą sobą człowieka, który mówi może nie tak dużo, nie tak często,ale
OKAZUJE mi swoją miłość w każdej sekundzie.
To jest dopiero nieziemskie uczucie! CZUĆ MIŁOŚĆ najwspanialszego
mężczyzny, jakiego mogłam poznać.
CZUĆ! A nie tylko SŁYSZEĆ...
Przy NIM moge być naprawdę SOBĄ. Mogę MU powiedzieć o wszystkim, a ON
we wszystkim mnie wspiera, rozumie...
Seks z KIMŚ, kogo NAPRAWDĘ sie kocha i to w dodatku z wyczuwalną na każdym kroku wzajemnością, ma inny wymiar. Pozaziemski wręcz.
Zastanawiałam się wcześniej dlaczego akurat z NIM, wszystko jest piękniejsze.
Już wiem.
Czekałam na NIEGO całe moje życie.
To jest moja brakująca część.

Nie jestem juz dzieckiem.
Parę związków mam za sobą.
Nie ekscytuję sie każdą znajomością z mężczyzną.

Gdybym nadal piła , nie poznałabym GO.
A gdyby nawet...To nie byłoby TO.

Nie ma przypadków.
Całe moje życie WŁAŚNIE TAK musiało wyglądać po to,żebym teraz
mogła być tym kim jestem.
Niezależnie od tego, co myślą czy mówią o mnie inni.
To jest najwspanialsza nagroda :
SPOKÓJ i poczucie bezpieczeństwa.
Poprostu SZCZĘŚCIE.
























czwartek, 22 listopada 2012

Sprawdzanie siebie...



Silownia, zdrowe odzywianie, pozytywne myslenie, zadowolenie z siebie, radosc z codziennych zdarzen, unormowany tryb zycia, pomoc innym, czytanie, szukanie odpowiedzi na nurtujace pytania, pisanie...
To wszystko poszlo w odstawke na ponad tydzien.


Dopadlo mnie jakies zniechecenie.
Nie chce mi sie chodzic na silownie, odechcialo mi sie dbac o zdrowe odzywianie,
nie sprawia mi radosci pomaganie innym, sympatia otoczenia dziala na mnie drazniaco...

W sumie to nie wiem... Moze juz mi to minelo?

Jakie to chore. Swiadomie i z pewna premedytacja zaprzestalam wszystkiego, co sprawialo mi radosc.
Zamknelam sie w swojej skorupie. Zamknelam sie w domu.
Poza praca , nigdzie sie nie wychodzilam.
Popoludnia spedzalam z synami, czekajac z utesknieniem na powrot S. z pracy.
Czuje sie przy Nim taka bezpieczna...

Tak naprawde to ''zawieszenie'' nie sprawia mi  przyjemnosci...

Czuje sie jakbym tracila czas, a jednoczesnie brakuje mi energii zeby gdzies
 wyjsc czy chocby zaprosic kogos do siebie na kawe.
Nie wiem w sumie co to jest czy bylo...
Moze to taka proba?
Moze podswiadomie chcialam na moment poczuc sie zle w otaczajacym mnie swiecie?
Zeby docenic na nowo to, co mam?

Mam tyyyle pomyslow na zycie, tyle rzeczy chcialabym jeszcze zrobic.
A jednoczesnie brakuje mi...odwagi, zeby naprawde zaczac DZIALAC!

To, co chcialabym robic, nie wymaga ode mnie zadnego wkladu finansowego.
A jednak boje sie poswiecic temu, czego podskornie, podswiadomie tak baaardzo pragne!

Wczoraj zadalam S. takie wlasnie pytanie. Czemu nie realizujemy tych wszystkich genialnych pomyslow?
Jego odpowiedz byla zgodna z moja opinia : ''Bo sie boimy''

Wlasnie. Boimy sie zmian. Mamy marzenia, ktore MOZEMY zrealizowac, ale
 strach przed tym, jak bedzie wygladalo pozniej nasze zycie, paralizuje nas...
Boimy sie tez reakcji otoczenia.
Nie chcemy wyjsc na dziwakow.
Chcemy byc ''normalni''. Wszystkie odchyly sa zle widziane.
DLACZEGO?

Chcialabym przestac sie bac. Chcialabym przestac myslec, ze jestem juz za stara
 na wielkie zmiany. Chcialabym juz zawsze robic to, co kocham, bez takich
przerw, jaka mialam teraz...

Chcialabym rano obudzic sie z mysla: '' CO DZIS ZROBIE NA RZECZ REALIZACJI SWOICH MARZEN'' ? I zrealizowac to, co postanowie.

Moze na poczatek powinnam spisac swoje marzenia, plany, pomysly?
Zrobic jakis plan dzialania i konsekwentnie go realizowac?
Przeciez w takim poukladanym, zaplanowanym zyciu czuje sie najlepiej, wiec moze
tak powinnam je zmieniac? ULEPSZAC? Z planem w reku?

Tak. Tak zrobie :)
Dosyc tego zastoju!
Szkoda zycia.

Sprawdzilam siebie. Nie nadaje sie do takiej bezczynnosci bo wpedza mnie
 to w fatalny, prawie depresyjny nastroj.





czwartek, 8 listopada 2012

Przebaczenie

 
 
 "Przebaczanie jest przywróceniem sobie wolności, jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej."

Stalo sie to jak zwykle bez mojego swiadomego udzialu.

Pierwsza osoba, ktorej wybaczylam byl moj ex.
Wybaczylam mu to, ze przez 11 lat pastwil sie psychicznie nad moim synem.
Cud. Cud...

Wspomnienie tamtych chwil przestalo mnie bolec!
Uswiadomilam to sobie po niedawnej rozmowie z synem:

-Mamus...Praktycznie codziennie przed snem przypomina mi sie to cale gowno.
-Jakie gowno?-  pytam bo nie mam pojecia o czym syn chce pogadac
-Wiesz...To... -  T. wydawal sie byc zawstydzony
-Ale mowisz o tym co TY zle zrobiles w zyciu czy mowisz o S. ?
-Mowie o S. Tyle czasu minelo, a ja ciagle mam to wszystko w glowie. Mam wyjeb.. na niego, ale czasem...Mysle o tym jak moglbym sie na nim zemscic.
-Wiesz...Musisz sie postarac mu wybaczyc. Jestes dobrym czlowiekiem, lepszym niz on.
Wybaczajac mu, poczujesz sie lepiej. Zejdzie to cale napiecie z ciebie. Obiecuje. Gdybys jednak sam sobie z tym nie radzil...JESTEM.
-Wiem...

Wczesniej kazda rozmowa z synem o ''TYM'' powodowala, ze czulam sie winna:
Jak moglam pozwolic, zeby moje dziecko tak cierpialo? Tyle lat?
Jakim S. musi byc potworem? Jak mogl tak sie pastwic nad dzieckiem?

Tym razem bylo inaczej.
 Czulam spokoj. Czulam, ze nie ma we mnie juz zlosci i zalu.
Wybaczylam.
Jemu i sobie.

MOJA MAMA
Nie wiem jak to sie stalo?
Dzis rano poczulam ogromna milosc do mojej Mamy.
Nagle ten caly zal jaki do Niej mialam przez ostatnie lata ,zniknal!
Wydalo mi sie nawet, ze trzymalam sie tego zalu do Niej, bo nie potrafilam
przyznac sie, sama przed soba ,do tego, ze strasznie ja kochalam i , ze
szalenie mi jej brakuje.
To juz lepiej bylo miec do Niej zal...
Tak bylo prosciej.

ALEZ ULGA!
Nie rozumiem tego, co sie ze mna dzieje...
Wszystko staje sie proste.
Dziwne to.

Tego nie da sie opisac slowami.
Zmieniam sie. Czuje to.
CZUJE.
Czuje...
Ta umiejetnosc mnie zaskakuje.
JA potrafie prawdziwie, TRZEZWO zauwazac
wszystkie zmiany w moim zachowaniu, charakterze. Poprostu. We mnie.

To, co dalo mi przebaczenie tym, ktorzy mnie skrzywdzili, jest
nielatwe do opisania.
To tak, jakby ktos dodal mi skrzydel...Chce mi sie zyc.
Czuje sie wolna.

Tak wiele czytalam na temat przebaczenia.
Bardzo pragnelam wybaczyc Mamie.
Zle sie czulam z tym, ze mimo, iz odeszla 4 lata temu ja ciagle mam do Niej zal...
Wiedzialam,ze wybaczajac Jej, pomoge sobie.
Poczuje sie spokojniejsza.
Ale nie potrafilam SWIADOMIE tego zrobic.

To samo z moim ex.
Kazde wspomnienie bolalo.
Nie umialam zrozumiec DLACZEGO nie potrafil przynajmniej
tolerowac mojego syna.
Mialam mu za zle, ze skrzywdzil tak naprawde ,cala nasza rodzine.

Znow potwierdzilo sie to, ze jesli bardzo czegos chcemy, to
 mozemy to osiagnac.
Tylko musimy PRZESTAC obsesyjnie o tym myslec.
Naprawde wystarczy CHCIEC.

Kiedy skupiamy sie na rzeczywistosci, na tym
 co jest TU , TERAZ i W NAS,
 cala reszta sama zaczyna sie ukladac.

Trzezwe zycie jest cudowne.
Nie zawsze radosne,ale takie...autentyczne :)





poniedziałek, 5 listopada 2012

''Ty tez jestes Bogiem, tylko wyobraz to sobie...''




Wszyscy potrzebujemy zasad.
Ja tez. 
 JA, to moze i bardziej niz kazdy inny, zdrowy , czlowiek.

Jakis czas temu powiedzialabym o sobie :''nawrocilam sie, uwierzylam w Boga''.
I bylaby to prawda.
Nadal w Niego wierze.
Tyle, ze szukajac do Niego drogi, szukajac odpowiedzi na pytania dotyczace wiary,
Boga, Jezusa, sensu zycia...Trafilam na ksiazki, ktore poprzewracaly moje
zycie wewnetrzne do gory nogami...

Musialam to ''przetrawic''. Nie lubie przywlaszczac sobie cudzych opinii, sadzac, ze
to moje wlasne.
Lubie SAMA dochodzic do wlasciwych (przynajmniej dla mnie samej) wnioskow.
Od kilku dni przeczuwalam, ze zmierzam w dobrym kierunku.
Dzis rano obudzilam sie z pewnoscia, ze MAM! Mam swoje wlasne, swieze spojrzenie na swiat. Na WIARE, Boga, sens istnienia.

Pisze o tym, bo musze.
Kazdy moj wpis w tym blogu istnieje, poniewaz MUSIALAM go napisac.
Potrzeba przelewania w literki moich mysli jest ogromna.
Czasem kilka dni musze czekac, zeby cos napisac.
Praca, synowie, dom... Czyli tradycyjny brak czasu powoduje, ze nie moge pisac za kazdym razem, kiedy czuje taka potrzebe.
Teraz pomyslalam,ze mnie to wlasciwie czasu nie brakuje...Tyle, ze lubie pisac w ciszy.

Wracajac do tematu.
Dopoki nie doswiadczylam na wlasnej skorze chwilowego braku jasno
okreslonych zasad, nie zdawalam sobie do konca sprawy, jak wazne dla nas jest
zycie wg JAKICHKOLWIEK norm... Nie myslalam, ze zycie bez wlasnego, czytelnego
schematu, moze byc az tak uciazliwe...

Czytelniej:
 Jestes katolikiem. Co niedziele siedzisz w kosciele, modlisz sie,
wydaje Ci sie , ze wierzysz w Boga, wierzysz w to, co wpaja Ci ksiadz, rodzice, wszyscy dookola.
Wierzysz, ze Bog to lepsza od nas postac, ale POSTAC, ktora ma ogromny wplyw na Twoje zycie. Ktora POMOZE CI , w razie potrzeby, wyciagnie z tarapatow...Albo/ I , ze masz tzw. ''ciezkie zycie'' bo Bog Cie kocha. Bo chce ,zebys nosil swoj krzyz, a im ten krzyz ciezszy, tym dobitniej swiadczy  o tym jak BAAARDZO Bogu na Tobie zalezy...
Czyz nie tak nas, POLAKOW, KATOLIKOW uczy sie ''wiary'' ?
I nagle dowiadujesz sie, ze Boga nie ma...Nie ma nikogo, kto jakas nadprzyrodzona
sila wyciagnie Cie z dolka...Nikt nad Toba nie czuwa, a Twoje ciezkie zycie, to Twoj wlasny wybor...
BOLI?

To tylko przyklad.
To nie musi byc prawda.
Chcialam tylko przyblizyc stan, w jakim bylam przez ostatni czas.

Bylam w prozni emocjonalnej.
Musialam sobie stworzyc nowy swiat.
Okazuje sie, ze moze i jest nowy, ale tak naprawde oparty na starych zasadach.
MOICH zasadach.
MOICH przekonaniach.
A MOJE przekonania sa takie:
Musimy zyc tak, zeby byc jak najbardziej szczesliwym WEWNETRZNIE.
W MOIM przypadku szczescie wewnetrzne to zycie w zgodzie ze soba.
Czuje sie WYSMIENICIE, kiedy moge powiedziec o sobie, ze jstem dobrym czlowiekiem.
Bardzo sie staram nie krzywdzic innych ludzi.
Jednak nie dam sobie wejsc na glowe.
Nie klamie. Ale nie mowie prawdy, jesli tak jest lepiej dla osoby, ktora mnie slucha...

NIE OKLAMUJE SIEBIE.
I to jest chyba najwazniejsza sprawa.
Skoro czuje sie szczesliwa cwiczac w silowni,
 spotykajac sie ze znajomymi raz na jakis czas,
nie pijac alkoholu, nie palac papierosow,
zwracajac uwage na to co jem, pozwalajac sobie na drobne dziwactwa,
przytulajac moje dzieci,
 okazujac S.,ze go kocham,
To dlaczego mam udawac, ze jest inaczej?
Nie jest MOIM marzeniem dojscie do fortuny.
Posiadanie suuuper wypasionego auta, markowych ciuchow, willi z basenem.
MOIM marzeniem jest jedynie spokojne, radosne zycie.
Sprawianie sobie i bliskim przyjemnosci drobnymi sprawami.
Tyle.

Zdalam sobie sprawe z tego, ze taka potrzeba ZAWSZE we mnie tkwila.
Ale pijac nie zdawalam sobie z tego sprawy.
Na zewnatrz dazylam do tego, do czego dazyla wiekszosc znajomych:
kasa, pelne szklo, pokazywanie sie w kosciele, zachowanie szczuplej sylwetki,
fajne ciuszki, ozdoby, buty, auto..., kochajacy facet u boku...
Wazne bylo wszystko to, co bylo NA ZEWNATRZ.
I tak naprawde NICZEGO , do czego wtedy dazylam, nie udalo mi sie osiagnac na dluzej...
Mialam dlugi, brakowalo alkoholu, ciuchy z lumpeksu, figura slonia ;), niedziela spedzona na kacu albo na poszukiwaniu mozliwosci napicia sie...
Tak bylo...

Im bardziej skupiamy sie na swoim wnetrzu, w pozytywnym tego
slowa znaczeniu, tym latwiej przychodzi nam zdobycie
tego, co  na zewnatrz..., a co wczesniej przychodzilo nam z takim trudem...

Przyklad:

JESTEM KOBIETA
Jasne, ze chce dobrze wygladac :)
Nie oszukujmy sie. Nie jestem zachwycona, kiedy waze wiecej niz chce :)))
ALE!
Zapisalam sie na silownie , zeby pomoc sobie przestac myslec o alkoholu.
Zaczelam w zwiazku z tym inaczej jesc, bo jedzac tak, jak
wczesniej, wygladalabym jak Pudzianowski :)))
Zmienilam swoj tryb zycia, sposob jedzenia nie dlatego, zeby SCHUDNAC.
Chcialam przestac pic.
Nie bylo dla mnie wazne ile waze i jak wygladam...Mialam powazniejszy problem.
Ale te zmiany spowodowaly, ze schudlam.
Mimo woli...

Zaczelam sie modlic bo potrzebowalam czyjejs pomocy, zeby
 uporac sie z chlaniem...
Nie bylo moim zamiarem nawrocenie sie, zeby LUDZIE widzieli, ze
jestem ''wierzaca'', tak jak to bylo wczesniej...
A jednak skonczylo sie tym, ze ludzie jednak to widza...
A nie przesiaduje w kosciele i mowie wprost, ze katoliczka sie nie czuje...

I tak jest ze wszystkim. Z pieniedzmi, kochajacym mezczyzna, przyjaciolmi...
Kiedy przestalam sie skupiac na tym, ze CHCE TO MIEC, zaczelam to zdobywac...

Zycie jest pokrecone.

Ale doszlam do wniosku, ze WSZYSTKO jest mozliwe.
NAPRAWDE.
Tylko musimy sami ze soba byc szczerzy.







niedziela, 14 października 2012

ROCZNICA




Pierwsze dni, tygodnie, miesiace trzezwosci-odliczalam.
Pozniej przestalam.
Inne sprawy staly sie dla mnie wazniejsze, niz odliczanie trzezwych dni.

27 wrzesnia 2012- moja PIERWSZA rocznica trzezwosci :))

Postanowilam podsumowac ten pierwszy, a nieostatni( mam nadzieje) trzezwy rok.

Poczatki byly bardzo trudne... Jakies ''schizy'', leki...Balam sie wyjsc z domu, balam sie w nim zostac...Plakalam, cierpialam...
Nie chcialam pic ,ale trzezwa tez nie chcialam byc...
Alkohol rzadzil.
Trzymal w garsci cale moje zycie.
Pierwsze tygodnie trzezwego zycia przebiegaly wg schematu:
1) modlitwa
2) czytanie refleksji
3) wsluchiwanie sie w swoj wewnetrzny glos
4),,nie chodzic glodna, spragniona, zla ,zmeczona''- to byla moja mysl przewodnia
5) skupianie sie na ''DZIS''

Wszystko jasne, ale praktyka prosta nie byla.
Z czasem jednak, wyrobilam w sobie nawyk modlitwy, dbania o siebie i o swoje potrzeby.

Najbardziej wkurzaly mnie te chwile, kiedy po kilku spokojnych dniach, dopadala mnie
niepewnosc, strach, ochota na chlanie...
Nienawidzilam tego. Kiedy juz, juz...nabieralam nadziei na normalne zycie... Dup.
Wszystko sie walilo.
Ta niepewnosc trzezwego jutra byla nie do zniesienia. Ta ciagla walka ze soba...

Po kilku miesiacach nauki trzezwego zycia, przyszedl upragniony spokoj.
Nie wiem jak to sie stalo. Poprostu... naprawde uwierzylam w Boga, przestalam sie modlic na zasadzie: ''bo to pomoze'', tylko zaczelam modlic sie z wiara, ze On mnie slyszy.

Wiara w Boga , to jedno.
Inna sprawa to fakt, ze po jakims czasie zauwazylam,ze te wszystkie rzeczy, ktore ''trzeba'' robic, by zachowac trzezwosc, staly sie moim drugim JA.
Staly sie moim zyciem.
Przede wszystkim wsluchiwanie sie w siebie.

Dzis uwazam,ze moja trzezwosc zawdzieczam Bogu.
Jednak zdaje sobie sprawe, ze BOG daje mi ''jedynie'' klucze.
Otwierac jednak, kolejne, trzezwe dni...musze SAMA.

JESTEM SPOKOJNA I SZCZESLIWA.
Zazwyczaj.

Czasem , kiedy mysle o napiciu sie, czuje strach. Jednak nie jest to strach tak ogromny jak w pierwszych dniach.
To inny rodzaj leku.
To obawa przed utrata trzezwej siebie.
Mimo, iz minal rok, wciaz napawam sie  soba.
Wiele cech mojego charakteru zwyczajnie  mnie zaskakuje.
Nie sa to jedynie pozytywne cechy. Niestety.

Reasumujac: czuje sie inna osoba.
Lubie siebie i swoje zycie.
Kocham ludzi.
 Staram sie im pomagac, w miare mozliwosci, jednak przestalam
zatruwac swoj umysl cudzymi problemami.
Dbam przede wszystkim o wlasny spokoj.
Brzmi bardzo egoistycznie, ale bez zdrowej dawki egoizmu, nie mamy szans na szczescie.
A szczescie to nic innego, jak zycie w zgodzie ze soba.
Z kolei zgoda ze soba musi sie wiazac z odrobina czystego egoizmu...
Takie sobie bledne kolo :)

Radze sobie...
Bez czynnego udzialu w grupach AA (ale z pomoca ich wskazowek);
 na obczyznie;
 przez dluzszy czas  bez wsparcia drugiego, ''zywego'', trzezwego alkoholika...
a jednak daje sobie rade.

Wniosek jest taki, ze jesli nam naprawde na czyms zalezy i jesli jest to zgodne z tym, czego pragnie dla nas Bog-wszystko jest mozliwe.
Mozna przestac pic.
Mozna sie z tego uwolnic.
Nawet bez terapii i mitingow (choc uwazam,ze jesli ma sie taka mozliwosc, to trzeba z nich skorzystac).

Nie wiem czy jutro tez bede trzezwa...Ale wiem jedno. Bardzo tego chce.
Trzezwa , dam sobie rade ze wszystkim.














sobota, 25 sierpnia 2012

A moze jednak....???



Powinnam zmienic nazwe tego bloga na : '' Powrot do Boga.'' :))
To tak na marginesie.

Chce dzis napisac o tym , jak ostatnio wyglada moj alkoholizm.
Otoz po 11 miesiacach trzezwienia, nauki zycia bez wspomagaczy, okazalo sie, ze co raz czesciej
mysle o tym, ze moze jednak...ewentualnie...sporadycznie...MOGLABYM sie jednak napic?

Nie boje sie tych mysli. Bylam na nie gotowa :)
Wiedzialam,ze sie pojawia.
Wiedzialam,ze kiedy tylko poczuje sie pewniej, choroba zacznie mnie kusic.

Poczatkowo odsuwalam te mysli od siebie. Ale one wracaly silniejsze i bardziej natarczywe...
Wiec przystanelam na chwile i postanowilam sie z nimi jakos rozprawic.

Przede wszystkim pomyslalam : ''Czego bys sie napila?''
Odpowiedz: ''Wodki, slodkiej. Najlepiej wisniowej, z lodem''

No i wyobrazilam sobie te sytuacje. Ze szczegolami.
Zaczelam od tego KIEDY moglabym to zrobic.
Odpowiedz byla prosta: kiedy bede sama. Kiedy nie bedzie w domu synow.
Czyli najprosciej : w weekend.
Starszy syn z kumplami, mlodszego ''wysle'' do taty... PROSTE.
Natychmaist pojawila sie mysl, ze skoro chce pic w ukryciu, to znaczy ,ze JESTEM  alkoholiczka.
I 11 miesiecy abstynencji niestety (''STETY'', wlasciwie) niczego tu nie zmienilo.

Kolejne pytanie : ''Chcesz sie napic czy upic?''
Odpowiedz nie byla prosta. Najpierw pomyslalam,ze tylko napic.
A zaraz potem : '' Napic? To po co w ogole pic? To juz lepiej sie schlac!''

I znow wyobrazilam sobie te sytuacje:
Sama, z wisniowka. Poczatkowo poczulabym przyjemne ciepelko w przelyku...
Moze pojawilaby sie mysl : ''Po co to robisz?''
Napewno by sie pojawila...
Zignorowalabym ja? Przestalabym pic? Hm... Nie wiem.
Gdybym przestala, ok. Bylabym z siebie dumna.
Gdybym ja zignorowala, musialabym sie schlac do nieprzytomnosci, tak
zeby nie czuc tych wyrzutow sumienia...

Potem pomyslalam sobie :'' Jak sie bedziesz czuc na drugi dzien?''
Odpowiedz byla szybka i prosta: ''FATALNIE, fizycznie i psychicznie. Psychicznie gorzej niz fizycznie''

Kolejne pytanie: ''Co dalej?''
No wlasnie...
Sa ludzie, trzezwi alkoholicy, ktorzy zapijaja na dzien, trzy, piec i wracaja do trzezwosci...
Ja bym nie potrafila.
Tylko myslac o tym, jakbym sie czula, czuje wielka kluche w gardle...I strach.
Nie pozbieralabym sie.
Musialabym chlac juz chyba do konca zycia!
Nie znioslabym tego, ze zapilam , choc jestem TAK BARDZO szczesliwa bedac trzezwa...

Myslenie o piciu zajelo mi moze z 15-20 minut.
To bylo realne myslenie, nie jakies plytkie i nic nie znaczace.
Przewinelam sobie film :) Do poczatku. Do 27 wrzesnia zeszlego roku.
I odtworzylam sobie najwazniejsze sceny ,do dnia dzisiejszego.
Jak wiele stracilabym, gdybym sie napila!
Przede wszystkim szacunek do samej siebie.
Dopiero go odzyskalam, a latwo nie bylo...
Zaufanie synow.

A to tylko poczatek listy strat.
Co by mi dala DOBREGO ta wisniowka?
NIC.

Tak wiec...Nie widze sensu.

Powierzam swoje zycie Bogu.
Ale to nie oznacza, ze jestem teraz bezwolna marionetka.
Mam wolna wole i z niej korzystam :)

Podszepty zla pojawiaja sie, kusza...
Ale ja nie musze sie im poddawac.
Nie chce!

Modlac sie , dziekuje Bogu za to, ze moglam kolejny dzien przezyc trzezwo.
Ze skierowal moje myslenie na wlasciwe tory.

Dobrze, ze jest ze mna :)

Chcialabym Wam opowiedziec o tych wszystkich cudownych rzeczach, ktore mnie spotykaja
odkad wrocilam do Boga :)
Ale to nie jest dobre miejsce. I czas.
Pewnie pomyslicie, ze calkiem mi odbija i, ze jestem zdziwaczala katoliczka.
Sprostuje tylko jedno: nie czuje sie katoliczka.

Odpowiedz na pytanie zadane w tytule posta brzmi : '' NIE, JEDNAK NIE''
:)






sobota, 21 lipca 2012

Rozliczenie z przeszloscia


Wczorajsze popoludnie przypomnialo mi o mojej chorobie.

Niby o niej pamietam, niby dbam o trzezwosc, niby...
Nie powinno byc ''niby''. Powinnam bardziej sie przykladac.
W zyciu spotykaja nas sytuacje, ktore zaskakujac nas, moga popchnac
do zlego...

Czasem mam wrazenie ,ze alkoholik to ktos, kto tylko uczy sie trzezwo zyc.
Przez cale zycie...

W ciagu ostatnich dziesieciu miesiecy mialy miejsce rozne wydarzenia .
Dla zdrowego czlowieka, to po prostu - ZYCIE.
Dla mnie to lekcje..., ktorych tematem jest:
''JAK moge reagowac inaczej''
''Inaczej'' znaczy: trzezwo.

Nie reaguje mysla o alkoholu kiedy jestem
szczesliwa, zadowolona, radosna.
Chec napicia sie przemyka mi przez mysl, kiedy jest mi zle.
A wczoraj bylo...

''Wczesniej, juz bym sie napila'' -to jest moja mysl
zwiazana z alkoholem, jesli w ogole sie pojawia.
Wczoraj sie pojawila.

Nie rozliczylam sie z przeszloscia.
Nie zamknelam jej.
Okazuje sie, ze wciaz mi dokucza...
O ile nauczylam sie zyc z brudnymi wspomnieniami z okresu mojego picia, o tyle
ze wszystkim innym jak widac, nie.
I nie chodzi jedynie o te pijana przeszlosc, jak sadze.

Widze, ze odrzucam wszystkie przykre wspomnienia.
Wszystko, co sprawia mi przykrosc, co mnie boli, trzymam gdzies w sobie
i nie dopuszczam do tego, zeby te smutne, przygnebiajace chwile
wyszly na zewnatrz.
Nie pozwalam sobie na przygnebienie.
Bo boje sie, ze bede chciala zapic to uczucie...

Tym sposobem sama siebie oszukuje.

Mam jednak swiadomosc tego, ze to nie jest dobre rozwiazanie.
W koncu ''bomba wybuchnie'' i to ze zdwojona sila.

Szczerze mowiac nie wiem JAK,  fizycznie moglabym
uwolnic sie od przykrych wspomnien zwiazanych z moja matka.
Ona nie zyje od czterech lat.
Gdyby zyla...moze porozmawialabym z nia.
Zapytalabym o powody, powiedzialabym jaki mam do niej zal i jak cholernie mi teraz przykro,ze nadal nie potrafie jej wybaczyc.
I jak strasznie zatruwa to moje trzezwe, szczesliwe skadinad, zycie.

Moja matka przed smiercia, ponad dwa lata chorowala na raka.
Wczoraj dowiedzialam sie, ze matka mojej bliskiej kolezanki, ktora rowniez choruje , zostala odsunieta od chemii z powotu licznych przezutow...

Ta wiadomosc wywolala we mnie cala lawine wspomnien i bolu.
Kolezanka mowila o swojej matce, a ja widzialam moja.
Do teraz widze.

Nie moglam spac ostatniej nocy.
Dzis nadal zle sie czuje.
Jest mi przykro. Bardzo. Bo choroba mojej matki to
czas mojego wzmozonego pijanstwa...
Ale byl to tez czas, kiedy musialam patrzec na
to, jak z kobiety, ktora mnie urodzila, uchodzi zycie...
To czas ''wycieczek'' po szpitalach, chemiach, hospicjach.
To czas upokorzen i wstydu przed roznymi lekarzami, osobami za to
w jakich warunkach zyla mama. 
To czas niewypowiedzianego zalu.

Na codzien odrzucam te wspomnienia, jak wiekszosc tych, zwiazanych z mama.
Jej choroba i smierc to nie wszystkie przygnebiajace chwile  zwiazane z jej osoba.
Jest tego cale mnostwo.
A ja sobie z tym nie radze...











wtorek, 26 czerwca 2012

Skad brac sile by zyc...



Chcialam pozegnac sie z tym blogiem, z Wami.
Jednak nie zrobie tego.
Zaczelam go prowadzic po to, zeby pomoc sobie, ale mialam tez nadzieje,ze
to pisanie o moim powrocie do trzezwosci ,moze pomoc innym.
Tak sie stalo, wiec bede pisac nadal.
Moze rzadziej, ale bede :)

Ostatni miesiac mojego zycia to bajka.
To spelnione marzenie.
I to marzenie, ktore skrzetnie ukrywalam do tej pory.
Nawet przed sama soba...

Tak wiele sie wydarzylo...

Mam za soba tygodniowy pobyt w Polsce.
Obawialam sie tego urlopu.
Niepotrzebnie.
Oprocz dwoch porankow na suchym kacu, nic zlego mnie tam nie spotkalo.
Wrocilam stamtad wypoczeta i z poczuciem spelnienia.
Spotkania ze znajomymi i rodzina wniosly kolejne doswiadczenia i wspomnienia
na reszte zycia .
Jednak wydarzylo sie tez cos, co spowodowalo, ze moje zycie
zmienilo sie diametralnie.

Najpiekniejszym uczuciem jakie mozemy sobie wyobrazic jest milosc.
Milosc do dzieci, do mezczyzny, do Boga.
Kazda ma inny smak. Innymi prawami sie rzadzi.
Ale daje nam sile.
Niewyobrazalna wrecz.

Czy moze byc cos bardziej cennego od poczucia, ze kazda z nich jest odwzajemniona?
To, ze dzieci mnie kochaja wiem, odkad wytrzezwialam.
A bedac w Polsce dowiedzialam sie, ze kocha mnie tez ON.
I BOG.

Najchetniej opisalabym historie mojej milosci do NIEGO.
NASZEJ milosci.
Zasluguje na to bo jest pozaziemska. Doslownie.
Jednak nie zrobie tego dzis.
Zaczekam.
Za dwa moze trzy miesiace opiszemy ja razem :)

Dzis moge napisac o mojej milosci do Boga.

Po kilku latach, bedac w Polsce, odwazylam sie wyspowiadac po raz kolejny.
Pojednac z Bogiem.
Nie czuje sie katoliczka.
Ale czuje sie dzieckiem Boga.
Wiem, brzmi jakbym byla nawiedzona.
Ale nie jestem.
Jestem calkiem normalna kobieta. Zwyczajna.
Zaklne, zapale papierosa, pogrzesze mysla  :)))

Bardzo balam sie tej spowiedzi.
Ciezko nagrzeszylam w zyciu i kiedy kilka lat temu odwazylam sie
wyspowiadac, nie otrzymalam rozgrzeszenia.
Dzis wiem, ze wtedy, to nie byl ten czas.
Jednak teraz, zanim wyszlam do kosciola, poprosilam Boga o pomoc.
O to, by dal mi sile i odwage i zeby natchnal ksiedza, ktory mnie wyslucha.
I tak sie stalo.
Ksiadz rozmawial ze mna jak z kolezanka.
Przyjal mnie bardzo cieplo.
Otrzymalam rozgrzeszenie i pierwszy raz od wielu lat przyjelam komunie.
A i kazanie tego dnia bylo na temat, ktory mnie intrygowal.
O milosci miedzy kobieta a mezczyzna.
Cala msza byla jakby ''pode mnie''.
Niesamowite przezycie :)

Dzis juz wiem skad brac sile by zyc.
Musimy ja czerpac z milosci.
Wiem to na pewno!
Nie tylko z milosci do naszych bliskich, partnerow, Boga.
Rowniez z milosci do siebie.
Zyjac w zgodzie ze soba, zyjemy naprawde.

9 miesiecy temu bylam jeszcze na dnie.
Dzis jestem w niebie :)
Alkohol istnieje i bedzie istanial.
Nie przeszkadza mi juz pijace towarzystwo. Moze mnie czasem meczyc, moge
przebywanie w nim odchorowac suchym kacem, ale...Nie musze pic.
Nie chce.
Caly arsenal procentow jest mi zupelnie obojetny.
Jak cala reszta rzeczy, ktore istnieja, ale mnie nie interesuja.

AA nie jest dla mnie.
Za smutno tam. Za duzo rozpamietywania i rozdrapywania ran.
Szanuje ludzi, ktorzy sa w tej wspolnocie, jednak to nie
jest droga do trzezwosci dla mnie.
Nie dzis.
Byc moze pojde kiedys na miting. Nie zarzekam sie.
Ale dzis uwazam, ze jestem trzezwa tylko dzieki Bogu.
I to Jemu powierzam wszystko. Moja trzezwosc, zycie, uczucia.

Jestem szczesliwa.
Jestem trzezwa.

Bywaja tez gorsze dni, ale nie maja juz one nic wspolnego z alkoholem.
Potrafie odczuwac radosc, ale tez smutek, tesknote,zal, zdenerwowanie...
I zadne z tych uczuc nie budza we mnie mysli o napiciu sie.
Juz nie.











środa, 30 maja 2012

Wiara w ludzi



Od rana mam ciezki dzien.
Mialam nadzieje, ze w pracy, z ludzmi ,bedzie mi razniej i przejdzie mi zly nastroj.
Ale sie pomylilam.

Na ''dziendobry'' kolezanka, a rownoczesnie moja szefowa, zapytala mnie
co u mnie.
Szczerze? Nie chcialo mi sie nawet gadac.
Jednak odpowiedzialam jej, ze mam zly dzien.
Jestem niewyspana, zle sie czuje i w dodatku mam problemy.

Od slowa do slowa z grubsza opowiedzialam jej co i jak.
Jej reakcja : Uhm..., no tak...Wiem o co chodzi.

TYLE.

Zaraz sobie pomyslalam,ze trzeba bylo jednak sie nie odzywac.
Rownie dobrze moglam sobie pogadac do lustra.
Zirytowala mnie jej reakcja.
Uwazam ja za swoja ...dobra kolezanke ( musze sie oduczyc uzywania slowa ''przyjaciolka'' w stosunku do dziewczyn, ktore sa jedynie moimi dobrymi kolezankami!), a jej reakcja na moje problemy byla rownie przejmujaca ,co spuszczenie wody w kiblu.

Pozniej przyszla kolejna kolezanka, dziewczyna jest ze SRI LANKI i mamy ostatnio fajny kontakt ze soba.
Od razu zorientowala sie ,ze cos ze mna nie tak.
Zapytala: ''Co jest z toba nie tak ?'' ( to dla mnie spooora roznica : ''co jest nie tak'', a ''co tam u ciebie'', prawda? )
Mowie jej, ze sie martwie, bo nie wiem co bedzie dalej z moim dotychczasowym domem.
Jej reakcja po chwili zastanowienia: '' Nie martw sie. W razie klopotow zamieszkacie w naszym domu. Pomiescimy sie. A poza tym pamietaj, ze jak bedziesz potrzebowala jakiejkolwiek pomocy, chociazby przy przeprowadzce, to ja i moj maz Ci pomozemy''

Gdyby nie fakt, ze nie chcialam ,zeby mnie wziela za jakas wariatke, to chyba bym sie poplakala ze wzruszenia.
Dziewczyna, ktora znam od kilku miesiecy ma do mnie lepsze podejscie niz ''przyjacioleczka''.

Ta sytuacja uswiadomila mi gdzie tak naprawde jest miejsce w moim zyciu dla ''przyjaciolek''.
Nie mialam specjalnie duzo roboty, wiec przemyslalam sobie pare spraw i zrobilam maly remanent w swoim umysle i ... sercu.

JESTEM SZURNIETA.

Te dziewczyny (wszystkie trzy), ktore wydawaly sie byc mi bliskie, tak naprawde sa jedynie blizej niz reszta ludzi, ktorych znam.
Przeciez nie czuje, ze moge do ktorejkolwiek z nich zadzwonic np. w srodku nocy, bo mi zle...
Albo nie moge opowiedziec im o swoich prawdziwych uczuciach, bo albo sie poobrazaja na amen, albo w najlepszym wypadku uznaja ,ze mam cos z glowa.
Przeciez fakt, ze gadamy o wszystkim i o niczym , nie swiadczy o tym,ze to co nas laczy to przyjazn!

Po tym rozrachunku i poukladaniu sobie wszystkich relacji na wlasciwym miejscu, poczulam sie lepiej. Poczulam jakby...ulge.

Na moment.

Okazalo sie, ze jedna z moich wspolpracownic SKLAMALA
W ZYWE OCZY naszej szefowej , ze kilka dni wczesniej, bedac ze mna i dwoma innymi dziewczynami na zmianie, musiala WSZYSTKO ROBIC SAMA.
No to mnie dopalila!
Pomine szczegoly, bo sa nieistotne.
To co mnie wkurzylo i to ,co mnie w sumie przerazilo, to to, ze
istnieja ludzie, ktorzy naprawde potrafia perfidnie klamac!
Po co?
Jak mozna tak zyc?
Juz nie twierdze, ze wszyscy musza mowic zawsze prawde, przeciez nie zawsze wypada..., ale klamac bez powodu, nie martwiac sie o to,ze przeciez to klamstwo wylezie na wierzch predzej czy pozniej, to juz dla mnie przegiecie.

Dalsza czesc dnia byla jeszcze gorsza.
Zachowanie zaklamanej znajomej podwazylo moja ledwo powstala opinie, ze jednak istnieja dobrzy ludzie na swiecie, ale to co mialam zobaczyc za chwile...Zbilo mnie z nog.

Znajoma z innego dzialu zareczyla sie. Zajebiscie!
Tyle, ze  ten facet okradl ja trzy razy i ze skradzionymi z jej konta pieniedzmi znikal na kilka lub kilkanascie dni.
WSZYSCY o tym fakcie wiedza. A napewno wszyscy POLACY pracujacy tam, gdzie ja.
Moja reakcja na te wiadomosc? Powiedzialam,ze nie rozumiem tych dziewczyn.
Wiaza sie z lobuzami, a potem sa nieszczesliwe przez cale zycie.
Oczywiscie wszyscy sie ze mna pieknie zgodzili :)
Ze ten facet to szuja! Ze ona to pewnie sie z nim  zareczyla z powodu tego, ze to przeciez ANGLIK ( oooo maaatko) i tym podobne teksty.
Po czym, kiedy ow kolezanka przyszla do nas, ''szarancza'' falszywcow rzucila sie na nia z ''Och!! Gratulujemy! Co za WSPANIALA WIADOMOSC ! ''
Niedobrze mi sie zrobilo!

Ludzie! Jak tak mozna zyc???
I jak ja mam wierzyc ludziom? Jak sie nie bac zaufac? Jak tu normalnie zyc w takim ...gownie?

Dzis otwarlo mi oczy na swiat, na ludzi.
Po raz kolejny.

Ja jednak zastanawiam sie nad jedna sprawa.
Czy TYLKO ja tak to wszystko przezywam?
Czy sa jeszcze inni, podobni do mnie ludzie, ktorych odrzuca takie zachowanie?
Dlaczego takie przedpoludnie, jak dzis, psuje mi dzien do reszty?

Ciekawa jestem tez, czy to ma jakis zwiazek z moim alkoholizmem...
Czy to,ze jestem alkoholiczka jest powodem mojej wrazliwosci czy to ta wrazliwosc jest powodem mojego alkoholizmu?

Moja wiara w ludzi zostala dzis powaznie zachwiana :(