
niedziela, 28 września 2014
DOROSŁE DZIECI
Rodzicom małych dzieci trudno jest sobie wyobrazić, że te szkraby kiedyś dorosną.
Będą mieć własne życie, będą podejmować własne decyzje i będą niezależne.
Niby wiedzą,że taka jest kolej rzeczy, praktycznie jednak, kiedy przychodzi moment
''odcięcia pępowiny'' , ciężko im wziąć nożyczki do ręki.
Męczą dzieci swoją nadopiekuńczością i, co gorsza, sami cierpią obwiniając się za ich błędy.
Ze mną było podobnie.
Teoretycznie wiedziałam,że wychowuję moich Synów nie dla siebie.
Jako ''niegłupia i nowoczesna'' matka głosiłam pogląd ,że jedyne co mogę dla nich zrobić, to jak najlepiej przygotować ich do dorosłego życia.
Nauczyć odpowiedzialności, pracowitości ,a przede wszystkim tego, jak mają się stać dobrymi i szczęśliwymi ludźmi.
Wierzyłam w te swoje mądrości. Dopóki nie przyszedł czas praktyki...
Mój starszy syn zaczął żyć swoim życiem. Kiedy? Chyba już jako jedenasto-dwunastolatek.
Tyle,że kiedy był młodszy mogłam go ukarać za głupie wybryki : za pierwsze przekleństwa, pierwsze wypalone papierosy, pierwszy alkohol i inne tego typu przewinienia.
Czy te wszystkie kary, rozmowy, tłumaczenia odniosły jakiś skutek?
Tak i nie.
Z pewnością jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Mamy dobry kontakt ze sobą.
W moich oczach jest to efekt moich starań aby przekonać Syna ,że może się do mnie zwrócić z każdym problemem.
Nigdy nie ukarałam Go w żaden sposób za niestosowne zachowania, które sam uznał za takie oraz do których sam się przede mną przyznał szukając chociażby porady.
Tym sposobem wiedziałam co się z Nim dzieje i czego się po Nim spodziewać.
Zdarzały się rozmowy, po których ciężko mi było zasnąć.
Opowiadał mi nieraz o rzeczach, o których inne dzieci nie opowiadają swoim rodzicom bojąc się kary czy krytyki.
Na tego typu zwierzenia reagowałam spokojem (przynajmniej na zewnątrz) i starałam się podawać negatywne skutki niewłaściwego zachowania. Niejednokrotnie, żeby nie powiedzieć : zazwyczaj, zaczerpnięte z własnego doświadczenia...
Przyszedł czas , kiedy mimo moich najszczerszych chęci, Syn zaczął dokonywać również tych niewłaściwych wyborów oraz popełniać błędy, których konsekwencje ponosi sam.
Początkowo płakałam w samotności nad każdym Jego problemem. Starałam się Go uchronić od wszelkich złych decyzji, a również od ich konsekwencji.
Przyszedł w końcu moment, w którym zdałam sobie sprawę z tego,że muszę mu pozwolić odejść. Nawet nie z domu, wciąż mieszka ze mną, ale odejść w sensie : uwolnić Go ode mnie.
Zrozumiałam,że rola rodzica dziecka dorosłego, nie polega na nakładaniu na nie klosza i chronieniu go od wszelkiego zła.
Nasza rola jest dużo prostsza. Musimy po prostu BYĆ.
Wspierać , kiedy tego potrzebują, doradzać, służyć własnym doświadczeniem, ale nie ograniczać.
Czym byłoby moje życie, gdybym nie popełniła tych wszystkich błędów? Czy nauczyłabym się tego, jak być szczęśliwą, gdyby nie wszystkie poniesione konsekwencje i następstwa moich złych decyzji i niewłaściwych kroków?
Czy życie w ogóle jest możliwe bez tych wszystkich zawirowań i upadków?
Uwalniając Syna, uwolniłam też siebie.
Uwolniłam się od przesadnie pojmowanej odpowiedzialności za Jego czyny.
Zawsze będę wraz z Nim przeżywać wszystkie Jego porażki i sukcesy. To się nie zmieni.
Jednak nie będę się doszukiwać swojej winy w każdym Jego niewłaściwym wyborze.
Nawet nasze dzieci muszą przejść przez życie po swojemu. Sami muszą nieść swój własny bagaż doświadczeń i sami muszą uczyć się na błędach.
Na tym polega życie.
sobota, 27 września 2014
JESTEM TRZEŹWA OD TRZECH LAT :)
Nie będę się dziś rozpisywać.
Jedyny powód dzisiejszego wpisu to ten oto link:
https://alko.fora.pl/
Tam zaczęłam trzeźwieć. To forum zastąpiło mi częściowo terapię i zapewniło kontakt (tak WAŻNY!!!) z innymi alkoholikami.
Jest tam część mojej historii. Kawałek życia i kawał serca.
Dzięki temu forum poznałam przecież mojego kochanego S.
Gdyby pijący ( jeszcze ) alkoholik zapytał mnie gdzie w internecie może znaleźć pomoc, poleciłabym tę stronę jako pierwszą.
piątek, 26 września 2014
POTRZEBA BYCIA ATRAKCYJNYM
B. była przez swoich rodziców szczególnie traktowanym dzieckiem spośród całej trójki.
Być może miało to związek z jej delikatną urodą, spokojnym i cichym charakterem albo z tym,że często moczyła się w nocy. Z tego co wiem, to nocne siusianie trwało to aż do 14 roku jej życia. Co tym bardziej świadczyło o jej kruchej psychice i delikatnej osobowości.
Jako osiemnastoletnia panienka, wciąż niepaląca , niepijąca i niesprawiająca kłopotów swoim rodzicom, poznała swojego przyszłego męża.
Przystojnego, grzecznego, również niesprawiającego żadnych kłopotów wychowawczych swojej matce -P.
Większość życia B. wyglądało z zewnątrz wręcz idealnie.
Co prawda nie skończyła szkoły (nie z własnej winy) jednak miała ukończony kurs maszynopisania i w wieku 18 lat miała już stałą, dobrze płatną posadkę w dużym zakładzie pracy. Ludzie ją lubili,a ciotki dawały za przykład swoim dzieciom.
Wszystko układało się tak, jak powinno: związek z P. trwał dwa lata, po czym nastąpiły oficjalne zaręczyny , wkrótce po nich ślub , idealne wesele i wspaniała podróż poślubna.
Niedługo potem urodziło im się dziecko i sielanka trwała.
Oboje mieli pracę, nie narzekali na brak pieniędzy a urlop zawsze spędzali wyjeżdżając z przyjaciółmi. Ideał rodziny podawany innym za przykład.
Mąż traktował B. z należnym jej szacunkiem, ,zawsze zwracał się do niej używając zdrobnienia od jej imienia i nawet kiedy przebywali w szerszym gronie osób , gdzie nie brakowało atrakcyjnych kobiet, P. nigdy nie zwrócił na żadną z nich swojej uwagi.
Tak minęła dekada.
- Ewelinko, proszę cię, spotkajmy się. Ale teraz! Proszę...- B. prawie zanosiła się od płaczu, kiedy do mnie zadzwoniła.
-Co się dzieje? Kotku? Dobrze, już idę , ale gdzie się spotkamy? Do Ciebie mam przyjść?
-Nie, tylko nie do mnie. W ''Aurex'' za pół godziny, dobrze?- nadal płakała.
Wystraszona dotarłam na miejsce po piętnastu minutach, a Ona już tam była.
Do dziś nie wiem jakim cudem dotarła tam przede mną.
Po chwili już wiedziałam co się stało.
Jej ukochany , grzeczny, ułożony, zawsze poprawnie zachowujący się mąż, został przez nią przyłapany na całowaniu się i obściskiwaniu z żoną jego brata.
P. nie miał pojęcia,że żona go widziała. A cała sytuacja wyglądała tak:
B. i P. zaprosili do siebie brata P. z żoną na sobotnią , grzeczną popijawkę.
Nie było jednak tak bardzo grzecznie, brat P. zasnął na podłodze i nie dało się go zbudzić, a i B. też miała już nieźle w czubie.
P. i żonie jego brata wciąż było mało i chcieli się ''dopić'' więc B. poszła się położyć do pokoju dziecinnego. Coś jednak nie dawało jej spokoju i jakoś udało jej się podpatrywać ''dopijanie się'' męża ze szwagierką.
Ciąg dalszy już znacie.
B. nie zareagowała awanturą, ale bardzo przytomnie, jak na swój stan, udała,że wychodzi zaspana z pokoju do wc.
To zniechęciło jej męża do dalszego baraszkowania z nieswoją żoną, ale B. zdając mi relację z tego wieczoru, stwierdziła stanowczo,że jest pewną iż zakończyłoby się to
czymś więcej ,gdyby nie wyszła z tego nieszczęsnego pokoju. Aby mnie przekonać dodała:
-Znam swojego męża i wiem jak wygląda , kiedy jest naprawdę podniecony.
No tak...
To był początek końca ich małżeństwa.
Niby wszystko sobie wyjaśnili .
P. przeprosił i przyznał,że zainteresowanie innej kobiety mile łechtało jego próżność.
B. mu wybaczyła i wszystko przycichło. Jednak co jakiś czas obrywali rykoszetem tamtych wydarzeń.
B. starała się , przynajmniej początkowo, ratować małżeństwo.
Zmieniła swój styl ubierania się na bardziej wyzywający, zaczęła ćwiczyć, schudła sądząc ,że tym sposobem mąż znów będzie miał ochotę na sex tylko z nią.
P. jednak skwitował jej nową bieliznę i starania krótkim:
-Ostatnio wyglądasz jak dziwka-co ją załamało.
Porzuciła starania, przytyła, zaczęła się ubierać jak własna matka i gotować wymyślne obiadki myśląc, że tego właśnie trzeba mężowi- typowej kury domowej, której szczytem
możliwości jest schabowy na obiad i sex przy zgaszonym świetle.
Niestety. P. stwierdził, że się zapuściła , a podczas jednej z niewielu upojnych nocy P. chwycił żonę za fałdę tłuszczu na brzuchu i śmiejąc się powiedział: ''A co to takie ci tu urosło?'' Na co B. zareagowała ucieczką do łazienki i przepłakała tam resztę nocy, ku zdziwieniu męża...
B. opowiadała mi o wszystkim na bieżąco. Płakała za każdym razem i mówiła,że nie potrafi przestać go kochać. Robi wszystko,żeby było dobrze, żeby mu się podobać,a jest
co raz gorzej.
Takich sytuacji jak te opisane powyżej było kilkanaście.
W końcu doradziłam jej,że ma się rozwieźć. Nie zdecydowała się na takie rozwiązanie więc doradziłam jej ,żeby zajęła się sobą. Niech po prostu żyje obok męża, robi to , co sprawia jej przyjemność i tyle. Niczego innego nie potrafiłam wymyślić. Skoro jej babskie sztuczki na niego nie działały, a rozwód nie wchodził w rachubę.
Tak mijały lata.
Byłam już w Anglii, kiedy B. napisała mi,że wreszcie posłuchała mojej rady i zajęła się sobą.
-Super! -pomyślałam.
Okazało się,że ''zajęcie się sobą'' oznaczało ,że B. ma kochanka.
Najlepszego kumpla własnego męża.
Tłumaczyła mi,że wreszcie czuje się akceptowana taką , jaka jest. Podoba się swojemu kochankowi ,który docenia jej figurę, chwali bieliznę i lubi się z nią kochać, a nie tak jak mąż...
Problem w tym,że kumpel wygadał wszystko P.
P. wybaczył żonie i do dziś dnia są ze sobą.
B. żyje sobie a P. sobie. Życie P. to :praca, dom, praca, dom. Życie B. to: praca, kochanek, impreza. Do domu wpada kiedy męża w nim nie ma. Korzysta z prysznica, pralki i wraca do pracy, imprez i zmieniających się dość często kochanków.
To kolejna prawdziwa historia. Pokazuje nam do czego może doprowadzić usilne poszukiwanie potwierdzenia własnej atrakcyjności.
Sęk w tym,że żadna znajomość , żaden związek i żadne słowa nam nie pomogą.
Przez moment, kiedy ktoś nas pochwali możemy się poczuć wspaniale, ale nie będzie to trwać wiecznie. Dlatego wciąż będziemy szukać słów uznania. Utkniemy w tym kręgu dopóki nie zrozumiemy,że wygląd zewnętrzny nie jest najważniejszy.
Im uboższe jest nasze życie wewnętrzne tym mocniej skupiamy się na walorach zewnętrznych. Swoich i cudzych.
środa, 24 września 2014
POTRZEBA BYCIA POTRZEBNYM
Usiadłyśmy w jej biurze.
Przez moment atmosfera była nieco napięta. Nie rozmawiałyśmy ze sobą przez
ponad rok... Jednak czułam,że M. chce się wygadać.
Czułam,że jest jej źle już wtedy, kiedy kilkanaście dni wcześniej wysyłałam do niej wiadomość. A nie było to zwyczajne : Hej, co tam?
To była długa wiadomość, której treść układałam w myślach od dłuższego czasu.
Chciałam się dowiedzieć co się stało,że z tak ważnej znajomości-przyjaźni wręcz, przeszłyśmy do zdawkowego przywitania mijając się w pracy czy na ulicy.
Nie było mi łatwo, jednak otwarłam się przed nią i napisałam o wszystkich
uczuciach jakie do niej żywię. Od wdzięczności za okazaną nieraz pomoc, do
złości za ignorowanie mnie.
Nie odpisywała dość długo.
Kiedy jednak to zrobiła, napisała szczerze co jest powodem jej niechęci do mnie.
Zawiodłam ją. Miała rację.
Przeprosiłam ją w kolejnej wiadomości i wytłumaczyłam powód swojej
nielojalności.
Nietrudno się domyślić co było powodem. Moje uzależnienie.
Raz, podczas pijackiej imprezy opowiedziałam o czymś co wydarzyło się w jej
życiu naszej wspólnej znajomej.
Pamiętam to doskonale. Rano, po imprezie miałam kaca moralnego.
Przypomniałam sobie jak to chciałam być FAJNA i powiedziałam więcej niż
powinnam.
No cóż. Musiałam się w końcu z tym zmierzyć. Tak naprawdę od początku czułam co jest
powodem jej chłodnego stosunku do mnie...
A teraz siedziałyśmy w jej biurze.
-Nie radzę sobie. Biorę leki. Miewam stany depresyjne, nie chce mi się żyć.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-To się zaczęło od kiedy syn wyprowadził się z domu. Głupie, nie? Przez tyle lat
mnie wkurwiał, tyle kłopotów z nim miałam, sama wiesz, a kiedy się wyprowadził
poczułam się fatalnie... - to była lawina słów. Wyrzucała z siebie to wszystko
i była przy tym taka bezbronna. Wylało się z niej wszystko: żal do mnie, do innych znajomych, do męża, do rodziny, do siebie.
Kiedy skończyła wiedziałam już co powiedzieć, ale chwilę mi zajęło zanim się odezwałam.
- Czujesz się niepotrzebna, co?
-Dokładnie! Wiesz , wcześniej zawsze ktoś zadzwonił, chciał się poradzić albo poprosić choćby o podwózkę, a teraz nic. Nikt mnie nie potrzebuje... Nawet ty. Kiedyś byłam ci potrzebna... Kiedy przyleciałaś do Anglii, ale potem szybciutko zaczęłaś sobie radzić sama.
Umiałaś się wszędzie dogadać. To samo było z M. Ściągnęłam ją tutaj , w dupie sobie rady nie umiała dać. Wszędzie musiałam z nią chodzić i wszystko załatwiać, nawet przez telefon musiałam się za nią podawać bo nie umiała się dogadać po angielsku i co? Zawinęła się z powrotem do Polski i cisza!
Podała jeszcze kilka przykładów ludzkiej niewdzięczności.
Słuchałam spokojnie.
Kiedy wreszcie mogłam dojść do słowa przypomniałam jej, że jeszcze nie tak dawno
narzekała, że znajomi ciągle czegoś od niej chcą. Dzwonią, proszą o pomoc, o radę ,
przetłumaczenie czegoś i pamiętam,że bardzo ją to wtedy drażniło.
Dodałam też,że pamiętając o jej stosunku do wszystkich tych ludzi ,bardzo się starałam,żeby nie narzuać się jej zbytnio ze swoimi problemami i,że dlatego właśnie tak szybko się usamodzielniłam w nowym kraju,żeby o mnie też tak kiedyś nie mówiła.
O dziwo przyznała mi rację i skwitowała:
- Babie nie dogodzisz. Wtedy narzekałam, a teraz mi tego brakuje.
Doradziłam jej,żeby zajęła się czymś pożytecznym. Przypomniałam jej,że jest z wykształcenia pielęgniarką i,że może znajdzie sobie jakieś zajęcie, które by się z tym
wiązało. Na przykład mogłaby się opiekować dziećmi albo starszymi ludźmi.
Rzuciłam jeszcze parę innych pomysłów.
Rozstałyśmy się i podczas kolejnego spotkania okazało się,że rzeczywiście podjęła się opieki nad starszymi osobami i mimo,że jest strasznie zajęta i ma mało wolnego czasu, czuje się szczęśliwsza.
Taka historia. Prawdziwa.
M. nie jest jedyna. WSZYSCY potrzebujemy tego cudownego uczucia, którego doświadczasz, kiedy jesteś komuś potrzebny. Kiedy wiesz,że ktoś cię potrzebuje.
Ktoś chce właśnie TWOJEJ porady, TWOJEJ opinii, TWOJEJ pomocy.
Czujemy się wtedy ważni i wzrasta nasze poczucie wartości.
Pewnie dlatego matki, które większość życia poświęciły wychowaniu dzieci czują się tak bardzo samotne i opuszczone gdy dzieci te dorastają i zakładają własne rodziny.
Kiedy ich opinia nie jest już na pierwszym miejscu.
Dlatego też ludzie, którzy przez większość życia ciężko pracowali wpadają w coś w rodzaju depresji po przejściu na zasłużoną emeryturę. Mało tego. Odzywają się u nich wszystkie możliwe choroby fizyczne, a często wręcz umierają. Usychają z braku zajęcia i braku tego czarodziejskiego uczucia BYCIA POTRZEBNYM.
Z tą potrzebą są związane liczne powikłania. ''Niepotrzebni'', choć w rzeczywistości wcale takimi nie są lub przynajmniej NIE WSZYSCY za takich są uważani, wpadają w jakieś skrajności. Skupiają całą swoją uwagę na czymś, co mogłoby zastąpić im dzieci, pracę czy przyjaciół. Bywa,że wtedy właśnie wpadają w sidła nałogu.
WSZYSCY jesteśmy narażeni na tę pustkę, kiedy kończy się jakiś ważny etap w naszym życiu. Praca zawodowa, wychowanie dzieci, jakieś hobby przestaje nam sprawia radość i porzucamy je z myślą,że zajmiemy się czymś innym po czym okazuje się,że to już nie to samo... Dlatego tak ważne jest zachowanie równowagi.
Nie poświęcajmy jednemu zajęciu całej naszej energii. Oczywiście nie oznacza to,że mamy wszystko robić na pół gwizdka. Nie. Jednak zachowajmy sobie jakąś furtkę. Coś co pozwoli nam żyć kiedy zamkniemy poprzednią.
WCIĄŻ W DRODZE
Okazuje się,że jednak tęsknię za tym pisaniem. Za tym blogiem, w pisanie którego
włożyłam tyle serca.
Próbowałam stworzyć coś nowego. Zakładałam nowe blogi, o różnej tematyce
jednak to wziąż nie było TO.
Minął rok od ostatniego wpisu.
Wiele się zmieniło, jednak najważniejsze pozostało bez zmian- wciąż jestem trzeźwa.
Czym się zajmowałam? Jak żyłam? Co się zmieniło?
Przede wszystkim ŻYŁAM. Normalnie, w miarę spokojnie.
Mój kochany S. wrócił do naszego domu. Takie oddzielne życie nie było dla nas.
Miało swoje plusy i uroki, ale brakowało nam wspólnej codzienności.
Moja siostrzenica nadal mieszka z nami.
Znajoma, która z nami mieszkała kiedy S. żył osobno, poznała chłopaka i wyprowadziła się do innego miasta.
Moi Synowie, S. , siostrzenica i ja. Oto skład naszej rodziny :)
Obecnie. Bo być może , już niedługo,to się zmieni.
W sierpniu poznałam Córki S.
Przyleciały do nas na wakaje. Było to nasze pierwsze spotkanie.
Obawiałam się,że mnie nie zaakceptują. W końcu to już nie małe dzieci, którymi
można nieco sterować, a już prawie dorosłe dziewczyny.
Niepotrzebnie się martwiłam.
Miały z nami zostać 2 tygodnie, a skończyło się tym,że kupiliśmy im nowe bilety
i przedłużyliśmy ich pobyt o kolejne dwa tygodnie.
Wspaniałe, mądre, inteligentne, dobre i pełne ciepła kobietki.
Nie przesadzę mówiąc,że je pokochałam i szybko stały się bardzo ważną częścią
mojego życia.
Być może wkrótce zamieszkają z nami na stałe. Nie jest to jednak jeszcze nic pewnego.
Zmieniłam pracę. W tamtej się wypaliłam.
Poza tym, żeby więcej zarobić, spędzałam w niej całe dnie. Od 9 do 18.
Mało czasu pozostawało dla rodziny i dla mnie samej.
Od kilku miesięcy pracujemy razem z S. w jednym miejscu.
Na nocnej zmianie, trzy razy w tygodniu.
Resztę dni i nocy mamy wolne.
Idealne rozwiązanie. Możemy teraz poświęcać czas temu, co kochamy.
Rodzinie, sobie nawzajem i sobie samym.
Nadal ćwiczę.
Wreszcie mam czas na czytanie, słuchanie i oglądanie rzeczy, które mnie interesują.
To tyle, z grubsza o tym, jakie zmiany ZEWNĘTRZNE zaszły w moim życiu.
A WEWNĘTRZNIE?
Jest bardzo dobrze.
Alkoholizm nie jest centralnym punktem mojego istnienia.
Szczerze mówiąc nie skupiam na mojej chorobie więcej uwagi niż jest to niezbędnie konieczne.
Po prostu żyję, a alkohol traktuję jak heroinę- wiem, że istnieje. Wiem,że
gdybym chciała mogę ją kupić i użyć. Jednak znając konsekwencje, nie zdecyduję się
na taki krok.
I tyle :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)