
czwartek, 22 listopada 2012
Sprawdzanie siebie...
Silownia, zdrowe odzywianie, pozytywne myslenie, zadowolenie z siebie, radosc z codziennych zdarzen, unormowany tryb zycia, pomoc innym, czytanie, szukanie odpowiedzi na nurtujace pytania, pisanie...
To wszystko poszlo w odstawke na ponad tydzien.
Dopadlo mnie jakies zniechecenie.
Nie chce mi sie chodzic na silownie, odechcialo mi sie dbac o zdrowe odzywianie,
nie sprawia mi radosci pomaganie innym, sympatia otoczenia dziala na mnie drazniaco...
W sumie to nie wiem... Moze juz mi to minelo?
Jakie to chore. Swiadomie i z pewna premedytacja zaprzestalam wszystkiego, co sprawialo mi radosc.
Zamknelam sie w swojej skorupie. Zamknelam sie w domu.
Poza praca , nigdzie sie nie wychodzilam.
Popoludnia spedzalam z synami, czekajac z utesknieniem na powrot S. z pracy.
Czuje sie przy Nim taka bezpieczna...
Tak naprawde to ''zawieszenie'' nie sprawia mi przyjemnosci...
Czuje sie jakbym tracila czas, a jednoczesnie brakuje mi energii zeby gdzies
wyjsc czy chocby zaprosic kogos do siebie na kawe.
Nie wiem w sumie co to jest czy bylo...
Moze to taka proba?
Moze podswiadomie chcialam na moment poczuc sie zle w otaczajacym mnie swiecie?
Zeby docenic na nowo to, co mam?
Mam tyyyle pomyslow na zycie, tyle rzeczy chcialabym jeszcze zrobic.
A jednoczesnie brakuje mi...odwagi, zeby naprawde zaczac DZIALAC!
To, co chcialabym robic, nie wymaga ode mnie zadnego wkladu finansowego.
A jednak boje sie poswiecic temu, czego podskornie, podswiadomie tak baaardzo pragne!
Wczoraj zadalam S. takie wlasnie pytanie. Czemu nie realizujemy tych wszystkich genialnych pomyslow?
Jego odpowiedz byla zgodna z moja opinia : ''Bo sie boimy''
Wlasnie. Boimy sie zmian. Mamy marzenia, ktore MOZEMY zrealizowac, ale
strach przed tym, jak bedzie wygladalo pozniej nasze zycie, paralizuje nas...
Boimy sie tez reakcji otoczenia.
Nie chcemy wyjsc na dziwakow.
Chcemy byc ''normalni''. Wszystkie odchyly sa zle widziane.
DLACZEGO?
Chcialabym przestac sie bac. Chcialabym przestac myslec, ze jestem juz za stara
na wielkie zmiany. Chcialabym juz zawsze robic to, co kocham, bez takich
przerw, jaka mialam teraz...
Chcialabym rano obudzic sie z mysla: '' CO DZIS ZROBIE NA RZECZ REALIZACJI SWOICH MARZEN'' ? I zrealizowac to, co postanowie.
Moze na poczatek powinnam spisac swoje marzenia, plany, pomysly?
Zrobic jakis plan dzialania i konsekwentnie go realizowac?
Przeciez w takim poukladanym, zaplanowanym zyciu czuje sie najlepiej, wiec moze
tak powinnam je zmieniac? ULEPSZAC? Z planem w reku?
Tak. Tak zrobie :)
Dosyc tego zastoju!
Szkoda zycia.
Sprawdzilam siebie. Nie nadaje sie do takiej bezczynnosci bo wpedza mnie
to w fatalny, prawie depresyjny nastroj.
czwartek, 8 listopada 2012
Przebaczenie
Stalo sie to jak zwykle bez mojego swiadomego udzialu.
Pierwsza osoba, ktorej wybaczylam byl moj ex.
Wybaczylam mu to, ze przez 11 lat pastwil sie psychicznie nad moim synem.
Cud. Cud...
Wspomnienie tamtych chwil przestalo mnie bolec!
Uswiadomilam to sobie po niedawnej rozmowie z synem:
-Mamus...Praktycznie codziennie przed snem przypomina mi sie to cale gowno.
-Jakie gowno?- pytam bo nie mam pojecia o czym syn chce pogadac
-Wiesz...To... - T. wydawal sie byc zawstydzony
-Ale mowisz o tym co TY zle zrobiles w zyciu czy mowisz o S. ?
-Mowie o S. Tyle czasu minelo, a ja ciagle mam to wszystko w glowie. Mam wyjeb.. na niego, ale czasem...Mysle o tym jak moglbym sie na nim zemscic.
-Wiesz...Musisz sie postarac mu wybaczyc. Jestes dobrym czlowiekiem, lepszym niz on.
Wybaczajac mu, poczujesz sie lepiej. Zejdzie to cale napiecie z ciebie. Obiecuje. Gdybys jednak sam sobie z tym nie radzil...JESTEM.
-Wiem...
Wczesniej kazda rozmowa z synem o ''TYM'' powodowala, ze czulam sie winna:
Jak moglam pozwolic, zeby moje dziecko tak cierpialo? Tyle lat?
Jakim S. musi byc potworem? Jak mogl tak sie pastwic nad dzieckiem?
Tym razem bylo inaczej.
Czulam spokoj. Czulam, ze nie ma we mnie juz zlosci i zalu.
Wybaczylam.
Jemu i sobie.
MOJA MAMA
Nie wiem jak to sie stalo?
Dzis rano poczulam ogromna milosc do mojej Mamy.
Nagle ten caly zal jaki do Niej mialam przez ostatnie lata ,zniknal!
Wydalo mi sie nawet, ze trzymalam sie tego zalu do Niej, bo nie potrafilam
przyznac sie, sama przed soba ,do tego, ze strasznie ja kochalam i , ze
szalenie mi jej brakuje.
To juz lepiej bylo miec do Niej zal...
Tak bylo prosciej.
ALEZ ULGA!
Nie rozumiem tego, co sie ze mna dzieje...
Wszystko staje sie proste.
Dziwne to.
Tego nie da sie opisac slowami.
Zmieniam sie. Czuje to.
CZUJE.
Czuje...
Ta umiejetnosc mnie zaskakuje.
JA potrafie prawdziwie, TRZEZWO zauwazac
wszystkie zmiany w moim zachowaniu, charakterze. Poprostu. We mnie.
To, co dalo mi przebaczenie tym, ktorzy mnie skrzywdzili, jest
nielatwe do opisania.
To tak, jakby ktos dodal mi skrzydel...Chce mi sie zyc.
Czuje sie wolna.
Tak wiele czytalam na temat przebaczenia.
Bardzo pragnelam wybaczyc Mamie.
Zle sie czulam z tym, ze mimo, iz odeszla 4 lata temu ja ciagle mam do Niej zal...
Wiedzialam,ze wybaczajac Jej, pomoge sobie.
Poczuje sie spokojniejsza.
Ale nie potrafilam SWIADOMIE tego zrobic.
To samo z moim ex.
Kazde wspomnienie bolalo.
Nie umialam zrozumiec DLACZEGO nie potrafil przynajmniej
tolerowac mojego syna.
Mialam mu za zle, ze skrzywdzil tak naprawde ,cala nasza rodzine.
Znow potwierdzilo sie to, ze jesli bardzo czegos chcemy, to
mozemy to osiagnac.
Tylko musimy PRZESTAC obsesyjnie o tym myslec.
Naprawde wystarczy CHCIEC.
Kiedy skupiamy sie na rzeczywistosci, na tym
co jest TU , TERAZ i W NAS,
cala reszta sama zaczyna sie ukladac.
Trzezwe zycie jest cudowne.
Nie zawsze radosne,ale takie...autentyczne :)
poniedziałek, 5 listopada 2012
''Ty tez jestes Bogiem, tylko wyobraz to sobie...''
Wszyscy potrzebujemy zasad.
Ja tez.
JA, to moze i bardziej niz kazdy inny, zdrowy , czlowiek.
Jakis czas temu powiedzialabym o sobie :''nawrocilam sie, uwierzylam w Boga''.
I bylaby to prawda.
Nadal w Niego wierze.
Tyle, ze szukajac do Niego drogi, szukajac odpowiedzi na pytania dotyczace wiary,
Boga, Jezusa, sensu zycia...Trafilam na ksiazki, ktore poprzewracaly moje
zycie wewnetrzne do gory nogami...
Musialam to ''przetrawic''. Nie lubie przywlaszczac sobie cudzych opinii, sadzac, ze
to moje wlasne.
Lubie SAMA dochodzic do wlasciwych (przynajmniej dla mnie samej) wnioskow.
Od kilku dni przeczuwalam, ze zmierzam w dobrym kierunku.
Dzis rano obudzilam sie z pewnoscia, ze MAM! Mam swoje wlasne, swieze spojrzenie na swiat. Na WIARE, Boga, sens istnienia.
Pisze o tym, bo musze.
Kazdy moj wpis w tym blogu istnieje, poniewaz MUSIALAM go napisac.
Potrzeba przelewania w literki moich mysli jest ogromna.
Czasem kilka dni musze czekac, zeby cos napisac.
Praca, synowie, dom... Czyli tradycyjny brak czasu powoduje, ze nie moge pisac za kazdym razem, kiedy czuje taka potrzebe.
Teraz pomyslalam,ze mnie to wlasciwie czasu nie brakuje...Tyle, ze lubie pisac w ciszy.
Wracajac do tematu.
Dopoki nie doswiadczylam na wlasnej skorze chwilowego braku jasno
okreslonych zasad, nie zdawalam sobie do konca sprawy, jak wazne dla nas jest
zycie wg JAKICHKOLWIEK norm... Nie myslalam, ze zycie bez wlasnego, czytelnego
schematu, moze byc az tak uciazliwe...
Czytelniej:
Jestes katolikiem. Co niedziele siedzisz w kosciele, modlisz sie,
wydaje Ci sie , ze wierzysz w Boga, wierzysz w to, co wpaja Ci ksiadz, rodzice, wszyscy dookola.
Wierzysz, ze Bog to lepsza od nas postac, ale POSTAC, ktora ma ogromny wplyw na Twoje zycie. Ktora POMOZE CI , w razie potrzeby, wyciagnie z tarapatow...Albo/ I , ze masz tzw. ''ciezkie zycie'' bo Bog Cie kocha. Bo chce ,zebys nosil swoj krzyz, a im ten krzyz ciezszy, tym dobitniej swiadczy o tym jak BAAARDZO Bogu na Tobie zalezy...
Czyz nie tak nas, POLAKOW, KATOLIKOW uczy sie ''wiary'' ?
I nagle dowiadujesz sie, ze Boga nie ma...Nie ma nikogo, kto jakas nadprzyrodzona
sila wyciagnie Cie z dolka...Nikt nad Toba nie czuwa, a Twoje ciezkie zycie, to Twoj wlasny wybor...
BOLI?
To tylko przyklad.
To nie musi byc prawda.
Chcialam tylko przyblizyc stan, w jakim bylam przez ostatni czas.
Bylam w prozni emocjonalnej.
Musialam sobie stworzyc nowy swiat.
Okazuje sie, ze moze i jest nowy, ale tak naprawde oparty na starych zasadach.
MOICH zasadach.
MOICH przekonaniach.
A MOJE przekonania sa takie:
Musimy zyc tak, zeby byc jak najbardziej szczesliwym WEWNETRZNIE.
W MOIM przypadku szczescie wewnetrzne to zycie w zgodzie ze soba.
Czuje sie WYSMIENICIE, kiedy moge powiedziec o sobie, ze jstem dobrym czlowiekiem.
Bardzo sie staram nie krzywdzic innych ludzi.
Jednak nie dam sobie wejsc na glowe.
Nie klamie. Ale nie mowie prawdy, jesli tak jest lepiej dla osoby, ktora mnie slucha...
NIE OKLAMUJE SIEBIE.
I to jest chyba najwazniejsza sprawa.
Skoro czuje sie szczesliwa cwiczac w silowni,
spotykajac sie ze znajomymi raz na jakis czas,
nie pijac alkoholu, nie palac papierosow,
zwracajac uwage na to co jem, pozwalajac sobie na drobne dziwactwa,
przytulajac moje dzieci,
okazujac S.,ze go kocham,
To dlaczego mam udawac, ze jest inaczej?
Nie jest MOIM marzeniem dojscie do fortuny.
Posiadanie suuuper wypasionego auta, markowych ciuchow, willi z basenem.
MOIM marzeniem jest jedynie spokojne, radosne zycie.
Sprawianie sobie i bliskim przyjemnosci drobnymi sprawami.
Tyle.
Zdalam sobie sprawe z tego, ze taka potrzeba ZAWSZE we mnie tkwila.
Ale pijac nie zdawalam sobie z tego sprawy.
Na zewnatrz dazylam do tego, do czego dazyla wiekszosc znajomych:
kasa, pelne szklo, pokazywanie sie w kosciele, zachowanie szczuplej sylwetki,
fajne ciuszki, ozdoby, buty, auto..., kochajacy facet u boku...
Wazne bylo wszystko to, co bylo NA ZEWNATRZ.
I tak naprawde NICZEGO , do czego wtedy dazylam, nie udalo mi sie osiagnac na dluzej...
Mialam dlugi, brakowalo alkoholu, ciuchy z lumpeksu, figura slonia ;), niedziela spedzona na kacu albo na poszukiwaniu mozliwosci napicia sie...
Tak bylo...
Im bardziej skupiamy sie na swoim wnetrzu, w pozytywnym tego
slowa znaczeniu, tym latwiej przychodzi nam zdobycie
tego, co na zewnatrz..., a co wczesniej przychodzilo nam z takim trudem...
Przyklad:
JESTEM KOBIETA
Jasne, ze chce dobrze wygladac :)
Nie oszukujmy sie. Nie jestem zachwycona, kiedy waze wiecej niz chce :)))
ALE!
Zapisalam sie na silownie , zeby pomoc sobie przestac myslec o alkoholu.
Zaczelam w zwiazku z tym inaczej jesc, bo jedzac tak, jak
wczesniej, wygladalabym jak Pudzianowski :)))
Zmienilam swoj tryb zycia, sposob jedzenia nie dlatego, zeby SCHUDNAC.
Chcialam przestac pic.
Nie bylo dla mnie wazne ile waze i jak wygladam...Mialam powazniejszy problem.
Ale te zmiany spowodowaly, ze schudlam.
Mimo woli...
Zaczelam sie modlic bo potrzebowalam czyjejs pomocy, zeby
uporac sie z chlaniem...
Nie bylo moim zamiarem nawrocenie sie, zeby LUDZIE widzieli, ze
jestem ''wierzaca'', tak jak to bylo wczesniej...
A jednak skonczylo sie tym, ze ludzie jednak to widza...
A nie przesiaduje w kosciele i mowie wprost, ze katoliczka sie nie czuje...
I tak jest ze wszystkim. Z pieniedzmi, kochajacym mezczyzna, przyjaciolmi...
Kiedy przestalam sie skupiac na tym, ze CHCE TO MIEC, zaczelam to zdobywac...
Zycie jest pokrecone.
Ale doszlam do wniosku, ze WSZYSTKO jest mozliwe.
NAPRAWDE.
Tylko musimy sami ze soba byc szczerzy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)