środa, 1 lipca 2015

CZŁOWIEK POTRAFI PRZETRWAĆ

 
 
                         W nocy z 31 marca na 1 kwietnia prawie straciłam Syna.
Tę noc spędziłam z Nim patrząc, jak nieprzytomnego  zabiera
 Go pogotowie; jak zbiegają się do Niego lekarze na izbie przyjęć ; słuchając pani doktor, która w cichym pokoiku, z dala od gwaru izby przyjęć poinformowała mnie, że stan Syna jest bardzo ciężki, a Jego życie zagrożone.
Nie potrafię opisać bólu, który czułam widząc mojego kochanego Syna nieprzytomnego,
podłączonego do respiratora i wielu innych maszyn monitorujących 
jego stan.  Leżącego na Intensywnej Terapii...
Przecież kilka godzin wcześniej żegnałam się z Nim wychodząc do pracy...
 
Ta noc była koszmarna, kolejne dni nie lepsze.
 
Jednak wszystko ,co działo się od wieczora 31 marca do rana 1 kwietnia miało
taki przebieg, że na szczęście mój Syn przeżył.
Jest z nami.
Nie chcę tego splotu wydarzeń nazywać ''zbiegiem okoliczności''.
Wierzę, że to wszystko po prostu MIAŁO TAK BYĆ.
Pewnie miało to nami wszystkimi wstrząsnąć, żebyśmy mogli coś zrozumieć.
 
Czego mnie ta bolesna i wciąż nie zakończona lekcja nauczyła?
Zawsze wiedziałam, że nad życie kocham moich Synów, ale okazało się, że
to jest najprawdziwsze, najszczersze, wyzbyte wszelkiego egoizmu uczucie.
Kiedy Syn leżał w śpiączce mówiłam do Niego:
-Kochany, ja chcę żebyś przeżył, ale to egoizm. Jeśli masz żyć tu nieszczęśliwy-odejdź.
Ja to jakoś zniosę. Na pewno łatwiej ,niż patrząc na Twoje cierpienie.
 
Kiedy oglądałam jakieś filmy ze scenami rozpaczy rodziców, których dziecko jest
w ciężkim stanie, myślałam, że i ja reagowałabym podobnie- błagając Boga i wszystkich świętych o życie dla swojego Syna.
Okazało się jednak, że do Boga nie zwróciłam się ani razu.
Raczej do zmarłego ojca mojego Dziecka, do moich zmarłych Rodziców, do wszechświata, do jakiejś otaczającej nas energii... Jednak nie błagałam o życie dla Syna.
Błagałam  aby sprawiono by odszedł, jeśli ma resztę życia spędzić w cierpieniu.
Mówiłam:
- Jeśli ma to przeżyć, to błagam, niech reszta Jego życia będzie w miarę radosna i szczęśliwa. Jeśli ma przez resztę życia cierpieć- niech odejdzie. Tak będzie lepiej dla Niego.
 
Wkrótce po tym zostawił mnie mężczyzna, z którym miałam spędzić resztę życia. 
 Miał do tego prawo.
Szkoda tylko,że nie zachował się na tyle odpowiedzialnie , żeby zaczekać z odejściem do czasu,aż poskładam się na nowo po tych traumatycznych wydarzeniach.
Mogłabym elaborat cały  napisać na temat jego zachowania, ale nie chcę.
Zamknięty temat. Kolejna nauczka na przyszłość: NIGDY NIKOMU NIE UFAJ BEZGRANICZNIE.
 
Zostałam na dwa miesiące bez pracy, musiałam się zadłużyć, sprzedać parę ważnych dla mnie rzeczy, a całe moje spokojne życie szlag trafił.
Przetrwałam to wszystko bez alkoholu.
Przeżywałam wszystko razem i każdą sytuację z osobna na trzeźwo.
Nie wiem  jaki wpływ będą mieć te nerwowe miesiące na moje zdrowie i resztę mojego życia. Pewne skutki są odczuwalne już teraz.
 
Wypadek Syna nauczył mnie ,już tak na 100% , że trzeba poddać się życiu.
Nie planować za dużo, cieszyć się chwilami z bliskimi, realizować marzenia póki
mamy jeszcze szansę je spełnić.
 
Zaczęliśmy żyć. Naprawdę.
Zawsze chcieliśmy z Synami odkrywać nowe miejsca, nowe smaki, spędzać czas
razem.
Przed wypadkiem odkładaliśmy wszystko na później.
Po - zaczęliśmy spełniać nasze marzenia.
Szkoda tylko, że trzeba było najpierw stracić tyle nerwów i zdrowia, żeby zacząć
w praktyce, a nie tylko w teorii, doceniać życie.