niedziela, 14 października 2012

ROCZNICA




Pierwsze dni, tygodnie, miesiace trzezwosci-odliczalam.
Pozniej przestalam.
Inne sprawy staly sie dla mnie wazniejsze, niz odliczanie trzezwych dni.

27 wrzesnia 2012- moja PIERWSZA rocznica trzezwosci :))

Postanowilam podsumowac ten pierwszy, a nieostatni( mam nadzieje) trzezwy rok.

Poczatki byly bardzo trudne... Jakies ''schizy'', leki...Balam sie wyjsc z domu, balam sie w nim zostac...Plakalam, cierpialam...
Nie chcialam pic ,ale trzezwa tez nie chcialam byc...
Alkohol rzadzil.
Trzymal w garsci cale moje zycie.
Pierwsze tygodnie trzezwego zycia przebiegaly wg schematu:
1) modlitwa
2) czytanie refleksji
3) wsluchiwanie sie w swoj wewnetrzny glos
4),,nie chodzic glodna, spragniona, zla ,zmeczona''- to byla moja mysl przewodnia
5) skupianie sie na ''DZIS''

Wszystko jasne, ale praktyka prosta nie byla.
Z czasem jednak, wyrobilam w sobie nawyk modlitwy, dbania o siebie i o swoje potrzeby.

Najbardziej wkurzaly mnie te chwile, kiedy po kilku spokojnych dniach, dopadala mnie
niepewnosc, strach, ochota na chlanie...
Nienawidzilam tego. Kiedy juz, juz...nabieralam nadziei na normalne zycie... Dup.
Wszystko sie walilo.
Ta niepewnosc trzezwego jutra byla nie do zniesienia. Ta ciagla walka ze soba...

Po kilku miesiacach nauki trzezwego zycia, przyszedl upragniony spokoj.
Nie wiem jak to sie stalo. Poprostu... naprawde uwierzylam w Boga, przestalam sie modlic na zasadzie: ''bo to pomoze'', tylko zaczelam modlic sie z wiara, ze On mnie slyszy.

Wiara w Boga , to jedno.
Inna sprawa to fakt, ze po jakims czasie zauwazylam,ze te wszystkie rzeczy, ktore ''trzeba'' robic, by zachowac trzezwosc, staly sie moim drugim JA.
Staly sie moim zyciem.
Przede wszystkim wsluchiwanie sie w siebie.

Dzis uwazam,ze moja trzezwosc zawdzieczam Bogu.
Jednak zdaje sobie sprawe, ze BOG daje mi ''jedynie'' klucze.
Otwierac jednak, kolejne, trzezwe dni...musze SAMA.

JESTEM SPOKOJNA I SZCZESLIWA.
Zazwyczaj.

Czasem , kiedy mysle o napiciu sie, czuje strach. Jednak nie jest to strach tak ogromny jak w pierwszych dniach.
To inny rodzaj leku.
To obawa przed utrata trzezwej siebie.
Mimo, iz minal rok, wciaz napawam sie  soba.
Wiele cech mojego charakteru zwyczajnie  mnie zaskakuje.
Nie sa to jedynie pozytywne cechy. Niestety.

Reasumujac: czuje sie inna osoba.
Lubie siebie i swoje zycie.
Kocham ludzi.
 Staram sie im pomagac, w miare mozliwosci, jednak przestalam
zatruwac swoj umysl cudzymi problemami.
Dbam przede wszystkim o wlasny spokoj.
Brzmi bardzo egoistycznie, ale bez zdrowej dawki egoizmu, nie mamy szans na szczescie.
A szczescie to nic innego, jak zycie w zgodzie ze soba.
Z kolei zgoda ze soba musi sie wiazac z odrobina czystego egoizmu...
Takie sobie bledne kolo :)

Radze sobie...
Bez czynnego udzialu w grupach AA (ale z pomoca ich wskazowek);
 na obczyznie;
 przez dluzszy czas  bez wsparcia drugiego, ''zywego'', trzezwego alkoholika...
a jednak daje sobie rade.

Wniosek jest taki, ze jesli nam naprawde na czyms zalezy i jesli jest to zgodne z tym, czego pragnie dla nas Bog-wszystko jest mozliwe.
Mozna przestac pic.
Mozna sie z tego uwolnic.
Nawet bez terapii i mitingow (choc uwazam,ze jesli ma sie taka mozliwosc, to trzeba z nich skorzystac).

Nie wiem czy jutro tez bede trzezwa...Ale wiem jedno. Bardzo tego chce.
Trzezwa , dam sobie rade ze wszystkim.