sobota, 25 sierpnia 2012

A moze jednak....???



Powinnam zmienic nazwe tego bloga na : '' Powrot do Boga.'' :))
To tak na marginesie.

Chce dzis napisac o tym , jak ostatnio wyglada moj alkoholizm.
Otoz po 11 miesiacach trzezwienia, nauki zycia bez wspomagaczy, okazalo sie, ze co raz czesciej
mysle o tym, ze moze jednak...ewentualnie...sporadycznie...MOGLABYM sie jednak napic?

Nie boje sie tych mysli. Bylam na nie gotowa :)
Wiedzialam,ze sie pojawia.
Wiedzialam,ze kiedy tylko poczuje sie pewniej, choroba zacznie mnie kusic.

Poczatkowo odsuwalam te mysli od siebie. Ale one wracaly silniejsze i bardziej natarczywe...
Wiec przystanelam na chwile i postanowilam sie z nimi jakos rozprawic.

Przede wszystkim pomyslalam : ''Czego bys sie napila?''
Odpowiedz: ''Wodki, slodkiej. Najlepiej wisniowej, z lodem''

No i wyobrazilam sobie te sytuacje. Ze szczegolami.
Zaczelam od tego KIEDY moglabym to zrobic.
Odpowiedz byla prosta: kiedy bede sama. Kiedy nie bedzie w domu synow.
Czyli najprosciej : w weekend.
Starszy syn z kumplami, mlodszego ''wysle'' do taty... PROSTE.
Natychmaist pojawila sie mysl, ze skoro chce pic w ukryciu, to znaczy ,ze JESTEM  alkoholiczka.
I 11 miesiecy abstynencji niestety (''STETY'', wlasciwie) niczego tu nie zmienilo.

Kolejne pytanie : ''Chcesz sie napic czy upic?''
Odpowiedz nie byla prosta. Najpierw pomyslalam,ze tylko napic.
A zaraz potem : '' Napic? To po co w ogole pic? To juz lepiej sie schlac!''

I znow wyobrazilam sobie te sytuacje:
Sama, z wisniowka. Poczatkowo poczulabym przyjemne ciepelko w przelyku...
Moze pojawilaby sie mysl : ''Po co to robisz?''
Napewno by sie pojawila...
Zignorowalabym ja? Przestalabym pic? Hm... Nie wiem.
Gdybym przestala, ok. Bylabym z siebie dumna.
Gdybym ja zignorowala, musialabym sie schlac do nieprzytomnosci, tak
zeby nie czuc tych wyrzutow sumienia...

Potem pomyslalam sobie :'' Jak sie bedziesz czuc na drugi dzien?''
Odpowiedz byla szybka i prosta: ''FATALNIE, fizycznie i psychicznie. Psychicznie gorzej niz fizycznie''

Kolejne pytanie: ''Co dalej?''
No wlasnie...
Sa ludzie, trzezwi alkoholicy, ktorzy zapijaja na dzien, trzy, piec i wracaja do trzezwosci...
Ja bym nie potrafila.
Tylko myslac o tym, jakbym sie czula, czuje wielka kluche w gardle...I strach.
Nie pozbieralabym sie.
Musialabym chlac juz chyba do konca zycia!
Nie znioslabym tego, ze zapilam , choc jestem TAK BARDZO szczesliwa bedac trzezwa...

Myslenie o piciu zajelo mi moze z 15-20 minut.
To bylo realne myslenie, nie jakies plytkie i nic nie znaczace.
Przewinelam sobie film :) Do poczatku. Do 27 wrzesnia zeszlego roku.
I odtworzylam sobie najwazniejsze sceny ,do dnia dzisiejszego.
Jak wiele stracilabym, gdybym sie napila!
Przede wszystkim szacunek do samej siebie.
Dopiero go odzyskalam, a latwo nie bylo...
Zaufanie synow.

A to tylko poczatek listy strat.
Co by mi dala DOBREGO ta wisniowka?
NIC.

Tak wiec...Nie widze sensu.

Powierzam swoje zycie Bogu.
Ale to nie oznacza, ze jestem teraz bezwolna marionetka.
Mam wolna wole i z niej korzystam :)

Podszepty zla pojawiaja sie, kusza...
Ale ja nie musze sie im poddawac.
Nie chce!

Modlac sie , dziekuje Bogu za to, ze moglam kolejny dzien przezyc trzezwo.
Ze skierowal moje myslenie na wlasciwe tory.

Dobrze, ze jest ze mna :)

Chcialabym Wam opowiedziec o tych wszystkich cudownych rzeczach, ktore mnie spotykaja
odkad wrocilam do Boga :)
Ale to nie jest dobre miejsce. I czas.
Pewnie pomyslicie, ze calkiem mi odbija i, ze jestem zdziwaczala katoliczka.
Sprostuje tylko jedno: nie czuje sie katoliczka.

Odpowiedz na pytanie zadane w tytule posta brzmi : '' NIE, JEDNAK NIE''
:)